Zaraz po powrocie do domu udałem się w
poszukiwanie Raven. Byłem pewien, że Doyle już tu z nią przyleciał, bo jak
ostatnio rozmawialiśmy, był już niedaleko. Pierw zajrzałem do skrzydła
szpitalnego, ale nikogo tam nie zastałem. Postanowiłem więc znaleźć mamę i od
niej się dowiedzieć, gdzie jest Rae. Szczęście mi sprzyjało bo natknąłem się na
białowłosą akurat jak wychodziłem ze skrzydła szpitalnego.
-Zak! – uśmiechnęła się do mnie –
Wróciliście. Jak wam poszło?
-Nie zbyt dobrze. Doktor Moraus nie
żyje, a w dodatku zniszczyła pendrive, który był naszą jedyną poszlaką odnośnie
Trójcy – mówiąc to pokazałem zniszczone urządzenie.
-Myślisz, że uda ci się coś z niego
wyciągnąć? – zapytała z nadzieją.
-Oby. Inaczej będziemy w ciemnej du… -
kobieta skarciła mnie wzrokiem – No co? Mam już szesnaście lat, chyba mogę użyć
słowa dupa?
-Oczywiście, że możesz. Po
prostu…ostatnio dziwnie się zachowujesz, inaczej.
-Zmieniłem się. Myślałem, że akurat ty
to rozumiesz.
-Rozumiem synku, rozumiem – szybko
zaprzeczyła – Po prostu potrzebuję czasu by przyzwyczaić się, do nowego ciebie.
-Jasne…Słuchaj, tata zaraz przyniesie
ciało Pani Doktor, chce abyście je zbadali, może uda się wam czegoś dowiedzieć
– Drew pokiwała porozumiewawczo głową – Ja chciałbym w tym czasie odwiedzić
Raven. Gdzie ona jest?
-W jej pokoju, tym co ostatnio.
-Dzięki.
Minąłem kobietę i ruszyłem prosto do
sypialni, którą dostała podczas jej ostatniego pobytu tutaj. Po drodze minąłem
ojca i Fiskertona, ale nawet się do nich nie odezwałem. W końcu dotarłem na
miejsce, przeszedłem przez drzwi i pierwszym, co rzuciło mi się w oczy była jej
twarz. Tak spokojna… Potem ujrzałem siedzącego obok łóżka Doyla. Na mój widok w
momencie wstał i skierował się w stronę drzwi.
-Jej stan jest stabilny – powiedział,
mijając mnie – Ale nie wiadomo, kiedy się obudzi – pokiwałem porozumiewawczo
głową, a mężczyzna poszedł w stronę swojej sypialni. On pewnie też był tym
wszystkim nieźle zmęczony…
Wszedłem do środka i usiadłem na
krześle, gdzie wcześniej siedział Doyle. Było nieźle nagrzane, czyli pewnie
spędził tu kilka godzin. Spojrzałem na dziewczynę. Leżała z głową lekko
przekrzywioną w moją stronę, z zamkniętymi oczami i poważnymi ustami. Jej włosy
rzeczywiście były teraz dłuższe, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Delikatnie
odgarnąłem kilka zbuntowanych kosmyków z jej czoła. Gdyby to był normalny sen,
pewnie zmarszczyła by brwi i pokręciła nosem, jakby starała się wyniuchać kto
lub co jej przeszkadza. Robiła tak jak mieszkaliśmy razem. Czasami lubiłem
przyglądać się jej jak śpi i poprawiać jej włosy, zupełnie tak, jak teraz.
Czułem się wtedy taki zadowolony, że tylko ja tak mogę robić, że nikomu innemu
by na to nie pozwoliła. To był dla mnie pewnego rodzaju zaszczyt. Ale teraz
wcale nie czuję się dumny. Teraz, gdy to zrobiłem, chce mi się płakać. Brakuje
mi tego prześmiesznego pociągania nosa i tej pojedynczej zmarszczki na czole,
jaka jej się robi, gdy marszczy brwi. Bez tego mam wrażenie, że ona się już nie
wybudzi. To okropna myśl, ale nie mogę jej od siebie odpędzić.
Delikatnie wyciągnąłem jej dłoń spod
pościeli i pocałowałem ją. Ręka była zimna, zimniejsza niż zwykle, przez co
miałem jeszcze większe wrażenie, że ona już nie wróci. Dlaczego cały czas tak
myślałem… Powinienem być dobrej myśli, a nie pogrążać się w smutku. Powinienem
przypomnieć sobie, co powiedział mi Doyle. Jej stan jest stabilny. A to znaczy,
że nic jej nie jest. Obudzi się, jestem tego pewien. Po prostu nie mogę stracić
nadziei…
***
Nie chciałem siedzieć bezczynnie i
czekać, aż Raven się obudzi. Bo jak już się obudzi i dowie się, że nic nie
zrobiłem w sprawie Trójcy, bo się na nią gapiłem, to tak mnie zleje, że to ja
wyląduje w śpiączce. Dlatego postanowiłem zając się tym dyskiem.
Wróciłem do swojego pokoju i w jakiś
sposób udało mi się go rozkręcić. Z wielkim zadowoleniem odkryłem, że pamięć
jest prawie nietknięta, a co się z tym łączy i dane powinny się zachować. Jeśli
tylko komputer ją odczyta, to cała reszta będzie jak bułka z masłem.
Włożyłem pamięć do specjalnego
czytnika, jaki sam niedawno skonstruowałem i zaczekałem, aż wykryje ją
komputer. Urządzenie musiało trochę pokminić, ale ostatecznie pamięć została
wykryta jako zaszyfrowany nośnik. Zabezpieczenia stanowiły problem, ale
nieduży. W końcu to był pendrive Trójcy, zdziwiłbym się, gdyby nie było
zabezpieczeń. Włączyłem program deszyfrujący, który od razu zajął się łamaniem
hasła do pamięci.
Byłem pewien, że zabezpieczenia będą
silne i odszyfrowanie hasła może trochę zająć, a jako iż byłem zmęczony,
postanowiłem się choć trochę przespać. Padłem na łóżko i sprawdziłem godzinę.
Była druga popołudniu. Ustawiłem budzik na szesnastą, przewróciłem się na bok i
zamknąłem oczy. Nim się zorientowałem, usnąłem.
***
Obudziłem się sam z siebie i jak szybko
się okazało, przespałem budzik, bo było już wpół do szóstej popołudniu. Szybko
zebrałem się z łóżka i pierwsze co sprawdziłem, jak poradził sobie program
deszyfrujący. Ku mojemu zadowoleniu udało mu się złamać hasło i teraz miałem
dostęp do wszystkich plików znajdujących się na pamięci. Pani Doktor nie
postarała się dostatecznie dobrze…
Zanim zająłem się przeglądaniem plików
poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Przebrałem się w dresowe
spodenki, pomarańczową koszulkę i trampki. Udałem się też do kuchni i zrobiłem
sobie kawę na pobudzenie. Z kubkiem gorącego napoju wróciłem do pokoju i
usiadłem przy biurku. Wziąłem pierwszego łyka, po czym stwierdziłem, że ta kawa
jest obrzydliwa, więc odstawiłem ją na bok.
Szybko zorientowałem się, że większości
plików to badania Doktor Moraus. Miała trzy główne foldery zatytułowane „Kur”
oraz „Kruk 1” i „Kruk 2”. Wszedłem w folder pod tytułem „Kur” i zajrzałem do
pierwszego lepszego dokumentu. Pani Doktor opisywała w nim wpływ dźwięków
pewnej częstotliwości, które ranią Kura. Takie dźwięki wydaje choćby Flet
Gilgamesza, czy ten jej zegarek. W innym dokumencie pisała o tym, jak Kur z
łatwością przejmuje kontrole nad ciałem swojej ofiary. Porównała go do
pasożyta, który karmi się swoją ofiarą, kieruje nią, a kiedy ktoś chce go
usunąć, zabija. To by wiele wyjaśniało. Dlatego tak trudno jest zniszczyć Kura
bez zabijania nosiciela. Bo łączy ich więź, której nie da się przerwać. Mnie
dziwi jedynie to, że nie zdołał przejąć nade mną całkowitej kontroli, jak to
bywało z innymi. Ale to może przez to, że jestem człowiekiem, mam większą siłę
woli niż kryptydy. Tak, zapewne tak. Szkoda tylko, że w żadnym z dokumentów nie
pisze jak zniszczyć Kura nie zabijając nosiciela. I jak to się dzieje, że ten
pieprzony duch zawsze wraca. Być może jeszcze tego nie wymyślili. Ale Raven mi
mówiła, że została stworzona, by raz na zawsze zniszczyć Kura. Czyli tworząc ją
wiedzieli, że podoła zadaniu. Może takie informacje są w innym folderze…
Dlatego też zamknąłem ten katalog, a
otworzyłem folder zatytułowany „Kruk 1”. W nim nie było aż tak wiele dokumentów
i w większości były stare. Udało mi się z nich jednak dowiedzieć, że projekt
„Kruk” to właśnie ich broń do stworzenia Kura. Tylko, że pierwszy obiekt nie
był dostatecznie dobry. Pani Doktor nie wciąż używa tutaj słowa „broń”, albo
„obiekt”, a więc nie jestem pewny o kogo chodzi, ale z tego, co mówiła mi Rae,
to Anna była pierwowzorem, a dopiero potem stworzyli ją. I to by się w sumie
zgadzało. Kobieta pisała, że u broni odkryto jedynie przyśpieszony rozwój
umiejętności co im nie wystarczyło. Reszta dokumentów zawierała informacje o
tym, że obiekt został zabrany i odnaleziony wiele lat później. Wtedy zaczęli ją
szkolić i stworzyli sobie idealnego żołnierza, choć i tak nie dość dobrego. W
najnowszym dokumencie pisało, że chcą podać obiektowi nowe serum, dzięki
któremu być może zdołają dać jej zdolności, które posiada obiekt 2, czyli
zapewne Raven. To wciąż jednak nie mówiło mi zbyt wiele.
Dlatego też otworzyłem ostatni folder,
a tam to już miałem niezłą lekturę. Dokumentów było więcej, niż w folderze
„Kur”. W pierwszym z nich Pani Doktor napisała, że udało jej się stworzyć płód,
a następnie wychować go w specjalnej komorze. Pobrała DNA od rodziców Raven,
wgrała je do płodu, a następnie podała substancję, tę samą którą dostał obiekt
1. Szybko okazało się, że ten eksperyment się udał. Zaraz po osiągnięciu pełnej
dojrzałości płodu, a mówiąc po ludzku, kiedy Raven stała się prawdziwym
dzieckiem, jej moce zaczęły się ukazywać. Przedmioty w całym laboratorium
unosiły się za jej sprawą. Niestety Trójca nie zdołała odkryć innych zdolności,
bo oba obiekty zabrał jeden z ich ludzi, czyli pewnie ojciec Anny. Nadal jednak
nie wiedziałem co to za tajemna substancja, którą podali i Annie i Raven i
dlaczego zadziałała tylko na tej drugiej.
W następnych dokumentach opisywane były
poszukiwania obu obiektów, a potem ich obserwacje, rozwój mocy Raven,
praktycznie całe jej życie! Chcieli wiedzieć o niej wszystko. W ostatnich
dokumentach pisze, że kiedy zabrali Raven do ich bazy, kiedy miała mnie zabić,
pobrali od niej krew i przekształcili w nowe serum. To pewnie to chcą podać
teraz Annie. Dobrze to się nie zapowiada. Siostra Rae jest nieco narwana i
szczerze chce mnie zabić, a z mocami Raven będzie to pewnie dla niej coś
banalnego. W końcu do tego była szkolona.
To naprawdę masa dokumentów, które z
pewnością będę musiał przejrzeć jeszcze raz, na spokojnie. Nie mówią mi one nic
o położeniu bazy Trójcy, czy o Ojcu, a jedynie o Kurze, Annie i Raven, ale i to
bardzo dużo.
Postanowiłem jeszcze dokładniej
przejrzeć pierwsze dokumenty o Rae. Chciałem się dowiedzieć kim byli jej
biologiczni rodzice. Wiem, jak dziewczynie na tym zależy.
Udało mi się natrafić na pewien plik,
który chyba był tym, czego szukałem. Pierw zobaczyłem zdjęcie pewnej kobiety.
Była dosyć wysoka i bardzo blada, miała szare oczy i długie, czarne włosy.
Nazywała się Louisa Hamilton i była jedną z najlepszych agentek CIA. Wysokie
IQ, najlepsze wyniki w nauce, a do tego miała na swoim koncie ponad
pięćdziesiąt zabitych osób. Materiał na matkę jak się patrzy. Przejechałem w
dół dokumentu z nadzieją, że znajdę też dane ojca i o mało nie zleciałem z
krzesła. Zdjęcie przedstawiało dobrze znanego mi mężczyznę o kwadratowej
szczęce, czarnych włosach i ciemnych oczach, a także skwaszonym uśmiechu. Ale
musiałem być pewien. Musiałem się upewnić, że to nie przywidzenia. Zjechałem
jeszcze niżesz i przeczytałem jego nazwisko.
Leonidas Van Rook
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z transu.
Mimowolnie wzdrygnąłem się i jakby obawiając się, że ktoś zaraz dowie się tego,
co ja, zminimalizowałem dokument. Wziąłem głęboki wdech, starając się jakoś
przyswoić do siebie informację, że biologicznym ojcem Raven był Van Rook.
Dopiero po chwili zdołałem się ogarnąć.
-Proszę – pozwoliłem wejść gościowi,
będąc pewnym, że jest nim albo któreś z rodziców, albo Doyle. Ale nie mogłem
się bardziej mylić.
W drzwiach stała dosyć wysoka i bardzo
szczupła dziewczyna. Była w moim wieku, miała śniadą karnację, zielone oczy i
długie brązowe włosy splecione w warkocza. Miała na sobie granatowe jeansy z
podwiniętymi nogawkami na długość łydek, fioletowy T-shirt, czarną kamizelkę,
rękawiczki bez palców oraz niskie trampki. Do paska od spodni przyczepione
miała fioletowe yo-yo. Wyglądała zupełnie inaczej, niż jak widziałem ją po raz
ostatni. Bez chusty na głowie jej twarz przestała być taka owalna.
Dziewczyna zbliżyła się, a ja odruchowo
złapałem się za pasek. Widząc to zielonooka zaśmiała się.
-Nie martw się. Wyrosłam już z tego –
zapewniła mnie. Zaśmiałem się pod nosem i puściłem pasek.
-Cześć Wadi – mówiąc to podszedłem do
niej i przytuliłem.
-Cześć Zak – odparła z uśmiechem –
Trochę się nie widzieliśmy – przyznała.
-No, będzie już z jakiś…
-Rok – dokończyła za mnie – Cały rok –
wyczułem w tych słowach nutkę żalu. Czyżby była na mnie za to zła?
-Przepraszam, że się nie odzywałem.
Miałem trochę ciężki okres – przyznałem, spuszczając wzrok.
-To nic –dziewczyna złapała mnie za
rękę, a drugą dłonią chwyciła podbródek i zmusiła, bym na nią spojrzał. Kurwa,
miała wielkie oczy – Wiem wszystko.
-Wszystko? – zdziwiłem się – Skąd?
-Twój tata mi powiedział. To on mnie tu
zaprosił. Uznał, że teraz przyda ci się przyjaciółka.
Wcale nie. Dobrze wiedziałem, że nie to
miał na myśli. Chciał mi w ten sposób wybić z głowy Raven. Ale nie mogłem tego
powiedzieć Wadi. Cieszyłem się z jej przyjazdu, była w końcu moją przyjaciółką
i nie chciałem, żeby ojciec zepsuł nam to spotkanie.
-Może…usiądźmy – zaproponowałem,
wskazując na łóżko. Szatynka pokiwała głową i oboje usiedliśmy na nieco
rozkopanej pościeli – Wybacz, zdrzemnąłem się i zapomniałem pościelić.
-To nic. Jest dobrze.
-Ten…no…zmieniłaś się. Nowy styl
ubierania i nie masz chusty.
-Przeprowadziłam się – spojrzałem na
nią jak na wariata – Znaczy, nie tak do końca. Dostałam się do szkoły w
Waszyngtonie i teraz mieszkam tam. To internat, sam rozumiesz. Zdobędę tam
lepsze wykształcenie i w ogóle – pokiwałem porozumiewawczo głową – A co do
wyglądu to… Nie chciałam odstawać od innych. W dodatku tak jest mi o wiele
lepiej – dodała z uśmiechem.
-Cieszy mnie to, naprawdę. To dobrze,
że dostałaś się do dobrej szkoły i że jesteś tam szczęśliwa.
-I wiesz, teraz mamy do siebie bliżej,
więc kiedy to wszystko się skończy, mógłbyś mnie odwiedzić – zaproponował,
ruszając przy tym wachlarzem rzęs.
-Z wielką chęcią – dziewczyna nagle
zbliżyła się do mnie i złapała za rękę.
-Nawet nie masz pojęcia jak mi cię
brakowało – mówiła, a jej twarz była coraz bliżej mojej – Twojego dotyku…
Twojego zapachu. Tych twoich zabójczych oczu… Ale najbardziej brakowało mi
smaku twoich ust…
Po tych słowach Wadi chwyciła mnie za
szyję, przyciągnęła do siebie i złożyła na ustach długi, namiętny pocałunek.
Nie wiedziałem co mam zrobić. Chciałem się uwolnić, ale jednocześnie nie chciałem
jej zranić. Czułem bijący od niej zapach lawendy. Czułem malinowy smak
błyszczyka. Ten pocałunek był inny, niż te z Raven. Ale nie był lepszy.
Nie, nie był…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz