czwartek, 15 czerwca 2017

Rozdział XV - Setki maleńkich kawałków


Obudziłam się jak poparzona, jakby ktoś nagle poraził mnie prądem. Miałam wrażenie, że nie mogę oddychać i łapczywie pochłaniałam powietrze, dostarczając je do płuc i serca. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Powoli podniosłam się z łóżka i obejrzałam dookoła. Poznałam ten pokój. To mój pokój, w domu Sobotów. Czyli byłam u nich w domu. U Zaka…

W szafie leżała moja torba z ubraniami. Pewnie zabrał ją Doyle po tym jak… Woda… Straciłam przytomność. Czyżbym znowu była w śpiączce? Jeśli tak, to ile?  Co się stało w tym czasie?


Obejrzałam się w lustrze. Moje włosy wciąż były tej samej długości, czyli nie mogło minąć zbyt wiele czasu. Odetchnęłam z ulgą. Znów zerknęłam w lustro i zorientowałam się, że nie mam na sobie moich ubrań, a jedynie jakąś szarą, dwuczęściową pidżamę zapinaną na guziki. Dziwnie się czułam wiedząc, że ktoś mnie przebierał. Miałam tylko nadzieję, że to mama Zaka.

Ruszyłam do torby i zabrałam z niej ubrania na zmianę. Skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam długi i przyjemny prysznic. Zimna woda od razu mnie pobudziła, dzięki czemu byłam gotowa do działania. Czułam się, jakby ktoś właśnie naładował moje akumulatory. Umyłam dokładnie całe ciało, włosy, potem dokładnie się spłukałam i wyszłam spod prysznica. Wytarłam się ręcznikiem, rozczesałam włosy, wysuszyłam je, a następnie ubrałam. Teraz miałam na sobie krótkie, jasnofioletowe spodenki, luźną koszulkę na ramiączkach z księżycem zakolanówki i glany. Włosy związałam w kitkę, zostawiając grzywkę rzecz jasna. Wyszłam z łazienki i w tym samym momencie poczułam, jak ssie mnie w żołądku. Byłam cholernie głodna i musiałam coś zjeść. Dlatego też opuściłam pokój i wyszłam na korytarz. Nie byłam pewna, gdzie jest kuchnia, za to jeśli dobrze pamiętałam, pokój Zaka był zaraz obok. Zapukałam do drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Mimo to i tak zajrzałam do środka. Chłopak leżał na łóżku i najwyraźniej spał. Był taki słodki… Nie chciałam go obudzić, ale nie mogłam też się powstrzymać od buziaka na powitanie. Po cichu weszłam do środka, podeszłam do łóżka i cmoknęłam go w policzek. Z bananem na twarzy wróciłam się na korytarz i zamknęłam drzwi.



-No nic, poszukam kuchni na własną rękę – powiedziałam sama do siebie i ruszyłam na poszukiwania.



O dziwo udało mi się dotrzeć na miejsce dość szybko i bez problemowo. Kuchnia była dość obszernym, jasnym pomieszczeniem z naprawdę dużą ilością szafek kuchennych. Niestety w środku nie było nikogo, a więc nie mogłam się kulturalnie zapytać, czy mogę coś zjeść, a na dalsze poszukiwania nie miałam czasu, bo żołądek wciąż dawał o sobie znać. Dlatego po prostu wyjęłam z lodówki mleko, wlałam je do garnka i zagotowałam. Do miski nasypałam  płatków śniadaniowych, a nim się obejrzałam, mleko się gotowało. Ba, ono już prawie wykipiało. Nie zdążyłabym do niego dobiec, a więc wyłączyłam panik siłą woli, a następnie uniosłam garnek i wlałam mleko do miski. Nie lubię korzystać z mocy do tak prostych czynności, ale po tym długim śnie czuję się jak nowonarodzona! Mam wrażenie, że mogłabym zrobić dosłownie wszystko.

Siadłam przy stole i zaczęłam zajadać się płatkami. Były pyszneeee!!! Zjadłam je w takim szybkim tempie, że musiałam zrobić kolejną porcję. Tylko tym razem już pilnowałam mleka.

Po skończonym posiłku posprzątałam ze stołu, wszystko pozmywałam, wytarłam i schowałam, skąd wzięłam. Pewnie nikt nawet nie połapie się, że coś jadłam. A zresztą, mało mnie to obchodzi. Głodna byłam. Koniec, kropka.

Opuściłam kuchnię i udałam się na dalsze „zwiedzanie” domu. Muszę jednak przyznać, że jego większość zajmowały zamknięte pokoje, jakieś laboratoria, czy sale treningowe. Normalnej posiadłości to on raczej nie przypominał. Udało mi się jedna dotrzeć do czegoś, co przypominało salon. Był to naprawdę duży pokój, prawie cały przeszklony, którego przednia ściana była tak naprawdę jednym wielkim telewizorem, przed którym leżała ogromna, mnie więcej dziesięcioosobowa kanapa. Telewizor był włączony, a kiedy podeszłam trochę bliżej dostrzegłam, że na kanapie leży nie kto inny jak Doyle. Mężczyzna rozsiadł się wygodnie, a może dokładniej ułożył, jedną ręką podpierając sobie głowę. Obok niego leżał rozsypany popcorn. Dopiero, kiedy przeszłam na przód kanapy zrozumiałam, że on śpi. O nie, nie mam zamiaru siedzieć tu całkiem sama. To, że nie obudziłam Zaka wcale nie znaczy, że Doyla też nie obudzę.

Po cichu podeszłam do niego i siłą woli uniosłam w powietrze.



-Doyle! – zawołałam – Doyle, obudź się! – wrzasnęłam, a rudowłosy otworzył szeroko oczy.

-Co…

-Witamy w zaświatach! – udałam głos taki, jakie w filmach mają duchy i zjawy, żeby go nastraszyć.



Mężczyzna zaczął wrzeszczeć i miotać, że aż trudno było mi go utrzymać. Jęczał, że jest za młody i przystojny, żeby umierać. Nie mogłam wytrzymać i zaczęłam się śmiać bez opamiętania, tym samym dosyć gwałtownie opuszczając go na ziemię. Doyle podniósł się z podłogi, rozmasował pośladek i dopiero wtedy zauważył, że stoję obok niego.



-Raven! – uradował się, podbiegł do mnie i przytulił tak mocno, że brakowało mi powietrza – Jak dobrze, że już się obudziłaś. Zak zaczynał powoli wariować, mówię ci!

-Fajnie…ale…możesz mnie…już puścisz… Duszę się!

-O, tak, jasne – rudowłosy wypuścił mnie z objęć i mogłam wziąć porządny wdech – Widzę, że humor ci się po tej śpiączce poprawił – zażartował – Za wkręcanie mnie ci się zabrało?

-No co? Musiałam cię jakoś obudzić.

-To następnym razem mnie spoliczkuj, to zawsze działa.

-Zapamiętam. A czemu w ogóle tutaj spałeś.

-Nie wiem, czy zauważyłaś, ale nie we wszystkich sypialniach są telewizory, a mnie musiała się dostać akurat taka bez! – żalił mi się – I ciężko jest mi usnąć bez telewizji, a więc przyszedłem tu. Nawet nie wiesz, jaka wygodna jest ta kanapa! – zachwycił się, a mnie aż chciało się z tego śmiać – Byłaś już u Zaka? – zmienił temat.

-Nie, śpi.

-O, czyli to tak? Jego nie chciałaś  budzić, ale mnie to już owszem – obudził się, ale ja tylko wzruszyłam ramionami – Ech, w sumie, to ci się nie dziwię. Zak, jak sama powiedziałaś śpi, a Drew i Doc badają ciało Doktor Marous, więc nawet nie miałaś z kim…

-Czekaj, co? Jej ciało?

-Widzisz… Jak spałaś to Zak i Doc polecieli do Rio zamienić kilka słów z Panią Doktor, ale sprawy poszły w złą stronę. Marous popełniła samobójstwo zanim zdążyli cokolwiek od niej wyciągnąć.

-Szlag… - przeklęłam pod nosem.

-Ej, nie martw się – poklepał mnie po plechach dla pocieszenia – Mamy jeszcze dwóch przywódców Trójcy do złapania, pamiętasz – pokręciłam twierdząco głową i udałam uśmiech. Choć nie bardzo zależało mi na życiu tej francy, to była ona bardzo wiarygodnym źródłem informacji, które właśnie straciliśmy.

-Wiesz co, chyba już pójdę do Zaka. Powinien już raczej wstać, nie?

-Pewnie tak. Trafisz sama?

-Jasne, że tak – zapewniłam - Do zobaczenia, Doyle.

-Na razie, mała.



Ruszyłam z powrotem w stronę sypialni Zaka. Być może jednak jest coś, cokolwiek co udało mu się wyciągnąć od Doktor Marous przed jej śmiercią. Jeśli tak, to chcę to wiedzieć.

***

Dobra. Może nie do końca trafię sama… Poszłam chyba jakimś innym korytarzem, bo całkiem zabłądziłam.  Znajdowałam się na jakimś całkiem przeszklonym korytarzu, przez który mogłam zobaczyć otaczający nas las. W oddali jednak widziałam coś jeszcze. Mianowicie zielone, skrzydlate stworzenie kołujące chyba…nad gniazdem. Istota musiała mnie zauważyć, bo zaczęła lecieć w moją stronę. Kiedy już dzieliła nas tylko szyba, mogłam się jej lepiej przyjrzeć.

Miała duży dziób i fioletowe oczy, a jej skóra była połączeniem jasnej i ciemnej zieleni. Przypominała mi trochę pterodaktyla. Jej skrzydła były bardzo duże, ale zauważyłam na nich spore blizny.



-Co ci stało, maleńka… - zapytałam samą siebie, w końcu odpowiedzi bym raczej nie uzyskała.



W pewnej chwili stworzenie po prostu odleciało, jakby się czegoś wystraszyło. Zrezygnowana ruszyłam w dalsze poszukiwania pokoju Zaka, ale całe szczęście, byłam bliżej niż podejrzewałam.

Tym razem nawet nie pukając do drzwi otworzyłam je i… I poczułam się, jakby ktoś właśnie rozrywał moje serce. Zak siedział na łóżku z jakąś dziewczyną i oni… Oni się całowali. I to nie był jakiś zwykły pocałunek, typu cmoknięcie w policzek. Całowali się z takim przejęciem, taką ekscytacją…

Poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Miałam wrażenie, że moje serce właśnie trzaska się na setki małych kawałeczków, których choćbym nie wiem jak się starała nie zdołam zebrać i posklejać.

Najgorsze było jednak to, że widziałam jaki Zak jest zadowolony. Widziałam, jak jedną ręką przyciągnął dziewczynę do siebie, a drugą wplótł w jej włosy. Podobało mu się to, cholernie mu się podobało.

W końcu otworzył oczy i spojrzał na nią z…miłością. Widziałam w jego oczach błysk, którego nie widziałam nigdy wcześniej. I znając te brązowe oczy, które błyszczą jaśniej dla dziewczyny, która nie jest mną… To potargało moje serce…

Nie wiedziałam, czy byłam bardziej smutna, roztrzęsiona, czy może zła. Chciałam tam wejść i rzucić się na nich, strzaskać ryja za to, co mi zrobili. Ale nie mogłam się nawet ruszyć. Łzy napływały mi do oczu i wiedziałam, że jeśli tu zostanę, to rozryczę się, a oni będą się temu przyglądać.

Dlatego trzasnęłam drzwiami tak, by wiedzieli, że tu byłam. By mieli świadomość, że ja wiem. Pędem ruszyłam do siebie do pokoju, potem do łazienki i zamknęłam się w niej. W tej samej chwili z moich oczu wypłynął deszcz łez. Cała zaczęłam się trząść i nic nie mogłam na to poradzić. Oparłam się rękami o umywalkę i spuściłam głowę, a łzy spływały po policzkach na kafelki. Chciałam krzyczeć, ale za każdym razem jak otwierałam usta głos mi się załamywał i byłam w stanie wydusić z siebie jedynie jęk. Spojrzałam w lustro. Oczy miałam już czerwone od płaczu, podobnie policzki. Usta mimowolnie drżały, ale przynajmniej ciało nieco się uspokoiło. Ale spoglądając w lustro przypominałam sobie widok tej dziewczyny… Była piękna, widziałam to nawet patrząc z boku. Nic dziwnego, że Zak wolał przelizać się z nią, niż ze mną…

Nagle szyba pękła, a jej kawałki wpadły do umywalki. Wzięłam głęboki wdech. To ja ją roztrzaskałam… Ale nie chciałam… To moje uczucia to zrobiły. Byłam zbyt roztrzęsiona by myśleć racjonalnie, przez co uczucia wzięły górę. Powinnam się teraz opanować. Ale nie mogłam. Nawet nie chciałam…

Wtem usłyszałam pukanie do drzwi. A potem jego głos.



-Raven? Co się stało? Otwórz mi, proszę!



Jak on w ogóle śmiał pytać co się stało?! Jak mógł?! Byłam na niego taka wściekła! Odwróciłam się w stronę drzwi i nim zdążyłam pomyśleć, wywarzyłam je siłą umysłu. Odleciały tak daleko, że odbiły się ściany, tym samym przygniatając Zaka, który następnie upadł na ziemię. Ale ja nawet na niego nie spojrzałam. Siłą umysłu uniosłam moją torbę i zawiesiłam ją sobie na ramię. Potem jak gdyby nigdy nic opuściłam pokój i udałam się w stronę wyjścia. Słyszałam za sobą jego kroki.



-Raven, stój! – rozkazał, ale szłam dalej – Powiedziałem stój!

-Zamknij się! – wydarłam się na niego i siłą woli popchnęłam tak mocno, że przewrócił się i kilka razy przeturlał. Szybko jednak podniósł się i znów do mnie podbiegł.

-Co się stało?

-Co się stało? Co się stało?! Ty się mnie jeszcze pytasz co się stało?! – chłopak pokręcił głową, jakby nawet nie wiedział o czym mówię – Widziałam was! Ciebie i tą szatynkę! – Zak spuścił wzrok. Wreszcie zrozumiał – To się stało do jasnej cholery! Nie wierzę, że  po tym, co razem przeszliśmy, co dla ciebie zrobiłam ty mi tak odpłacasz! Otworzyłam się przed tobą, powierzyłam mój największy sekret, a ty mnie zdradziłeś!

-To nie tak! – zaprzeczył – To ona…

-Nie rób ze mnie idiotki! Nie sprzeciwiałeś się jej, widziałam. Podobało ci się to i nawet nie próbuj zaprzeczać bo oboje wiemy, że to prawda – nastolatek ponownie spuścił głowę – Nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz? Masz nie wysyłać za mną Doyla, masz mnie nie szukać! Od tej pory będę działać sama. I przysięgam, że jeśli znów cię spotkam, to zrobię to, czego ode mnie oczekują i cię zabiję! – chłopak przygryzł wargę – Zapamiętaj sobie te słowa – odwróciłam się i szłam dalej, nie zwracając już na niego uwagi. Zatrzymałam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam:

-Raven, nie odchodź! Kocham cię!



Kłamał. Jeśli by mnie naprawdę kochał, nigdy by mi tego nie zrobił. A kłamstwo w takiej sprawie boli najbardziej. Miałam już dość. Nagromadziło się we mnie tak wiele negatywnych emocji, że nie byłam w stanie ich już dłużej w sobie trzymać. Krzyknęłam najgłośniej jak umiałam, a moich oczu ponownie polały się łzy, a te cholerne przeszklone ściany popękały na tysiące małych kawałków. Czułam, że każda pieprzona szyba w tym domu pęka, dokładnie tak, jak pękło moje serce. Poczułam jak kilka kawałków rani mnie w ręce, nogi i twarz, ale nie zwracałam na to uwagi. Dalej krzyczałam, płakałam, a szkło muskało moje ciało. Kiedy skończyłam, całe ręce miałam we krwi, ale nawet nie zwracałam uwagi na ból. Ten ból był niczym w porównaniu ze złamanym sercem.

Nie odwracając się już w stronę Zaka szłam przed siebie. Po prostu szłam, opuściłam dom, przeszłam przez bramę i do lasu. I nie zatrzymywałam się dopóki nie zrobiło mi się słabo. Dopiero wtedy upadłam na ziemię i zaczęłam cicho łkać.

Ale i to mi nie pomogło…  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz