czwartek, 22 czerwca 2017

Rozdział XVI - Powrót koszmaru


Podnosząc się z ziemi otrzepałem z siebie ostre kawałki szkła, które poraniły mój kark i ręce. Skulenie się nie dało dostatecznie dobrego efektu. Rozejrzałem się dookoła, ale po Raven nie było nawet śladu. Została tylko krwawa ścieżka, zapewne prowadząca do wyjścia.
Byłem wściekły sam na siebie za moją głupotę i arogancję. Jak mogłem całować się z Wadi wiedząc, że Raven jest w pokoju obok i może się nigdy nie obudzić… Powinienem siedzieć obok niej, trzymać za rękę i pilnować. Ale ja byłem głupi… Chciałem za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy, a potem do pokoju weszła Wadi i… I już całkiem straciłem głowę. Byłem zmęczony, nie myślałem racjonalnie, ale to nie zmienia faktu, że nie powinienem się z nią całować.

-Zak! – rozpoznałem jej głos dobiegający zza moich pleców – Wszystko w porządku?
-Nie – odparłem, nawet na nią nie patrząc – Nic nie jest w porządku.
-Co masz przez to na myśli?
-A ty? – odwróciłem się na pięcie i zrobiłem krok w przód – Co dokładnie powiedział ci mój ojciec?! – ryknąłem, a szatynka zadrżała – No co?! Dlaczego chciał, żebyś przyjechała?!
-Chciał, żebym cię pocieszyła…
-Nie kłam! – widziałem w jej oczach strach. Musiałem się opanować – Wcale nie takie miał zamiary. Może nie zdawałaś sobie z tego sprawy, ale stałaś się jego marionetką. On cię wykorzystał.
-Do czego?
-Żeby rozdzielić mnie i Raven…
Odwróciłem się od niej i ruszyłem prosto do laboratorium, gdzie zapewne siedzą rodzice. Po drodze musiałem uważać, żeby nie wejść w rozbite szkło. Jak widać moc Rae się zwiększyła, bo fala energii, która rozbiła szyby, przeszła przez cały dom.
Wparowałem do laboratorium gdzie rodzice odgarniali szkło na bok. Pewnym krokiem podszedłem do ojca i pchnąłem go na ścianę, a następnie przycisnąłem rękoma.
-Zak! – ryknęła mama, ale nawet nie zwróciłem na nią uwagi.
-Jak mogłeś?! Wiedziałeś ile ona dla mnie znaczy! Jak mogłeś ściągnąć tu Wadi, żeby mnie podrywała?! – Doc zachowywał poważny wyraz twarzy – Zachowaj chociaż resztki godności i przyznaj się do cholery! Chciałeś, żeby to się tak skończyło! – byłem już bliski płaczu. Nie chciałem wierzyć w to, że mój własny ojciec chciał rozdzielić mnie i osobę, którą kocham nad życie.
-Nie byłeś przy niej bezpieczny – odezwał się nagle cały czas pewny, że zrobił dobrze – Jak zresztą sam widzisz, jest nieobliczalna i niebezpieczna.
-Gówno prawda. Przez ciebie ją zraniłem. I nie wiem jak mam to naprawić.
Wypuściłem mężczyznę i ruszyłem w stronę wyjścia. Raven nie chciała, bym za nią szedł, ale nie mogłem jej tak po prostu zostawić. Była ranna, w końcu nawet nie chowała się przed szkłem. Przy drzwiach wyjściowych spotkałem Doyla.
-Co się kurwa stało?!
-Raven… Musimy ją znaleźć – nie musiałem mówić nic więcej. Doyle wyszedł na zewnątrz, uruchomił Jetpack i poleciał szukać jej z powietrza.
Ja biegiem ruszyłem do lasu, gdzie prowadziły ślady krwi. Jeśli ona rzeczywiście aż tak krwawi, to muszę ją szybko znaleźć, zanim będzie za późno. Jednak ślad szybko się urwał, a ciemnowłosej nie było nigdzie widać. Wołałem ją, ale nawet jeśli mnie słyszała, milczała. Nie miałem pojęcia, gdzie mogła pójść ani co zrobić. Miałem wrażenie, że dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.
-Doyle, widzisz ją? – zapytałem przez komunikator.
-Niestety nie. A ty?
-Ślad krwi się urwał. Nie wiem, w którą stronę poszła. Wracajmy do domu. Tak jej nie znajdziemy.
-Zrozumiałem…
Zrezygnowany odwróciłem się i zacząłem powolnie iść w stronę domu. Wciąż miałem nadzieję, że zaraz ją zobaczę, że będzie na mnie czekać. Ale po tym, co jej zrobiłem, to były złudne marzenia…

Oczami Raven
Nie było łatwo zaszyć tak wiele ran w tak krótkim czasie, ale jakoś dałam radę. Całe szczęście, że miałam do tego odpowiednie przybory. Po tylu wyprawach w góry i po tylu upadkach z owych gór nauczyłam się, że igła zawsze powinna mi towarzyszyć. Zszyłam się jednak siłą woli, bo własnoręcznie trwałoby to stanowczo za długo. Udało mi się uwinąć w pięć minut, choć o mało przy tym nie zemdlałam z bólu. Potem od razu zabrałam się do dalszej wędrówki, a może raczej biegu. Byłam prawie pewna, że jestem niedaleko mojego dawnego miasteczka, w którym poznałam Zaka. Postanowiłam, że udam się właśnie tam i na jakiś czas zatrzymam.
Szybko okazało się, że miałam rację. Wyszłam z lasu i trafiłam na drogę szybkiego ruchu, a tam z kolei znalazłam drogowskaz na Southlake. Złapałam stopa, a dokładniej vana, w którym siedziały dwie hipiski. Podwiozły mnie dostatecznie daleko, bym na piechotę z łatwością doszła do mojego celu podróży. Aczkolwiek, kiedy już byłam na miejscu, słońce całkiem zaszło. Latarnie nie działały, więc z niewielkimi trudnościami udało mi się dotrzeć do mieszkania. Drzwi były otwarte. Weszłam do środka i zastałam dość duży bałagan. No tak, w końcu ta durna Abbey Grey nieźle tu nawywijała. Zrezygnowana, a przede wszystkim zmęczona rzuciłam torbę w kąt, wzięłam z szafki piwo, rozsiadłam się na kanapie i wzięłam pierwszy łyk napoju. Nie piłam już szmat czasu i muszę przyznać, że prawie zapomniałam jak smakuje. Było naprawdę dobre…
Po pierwszym piwie od razu sięgnęłam po następne, a potem po jeszcze jedno. Chciałam się upić bo wiedziałam, że nie usnę w żaden inny sposób, a bardzo chciałam spać. Tylko w ten sposób szybko zleci mi czas. Rano wezmę się do roboty. Dowiem się, gdzie szukać Lincolna Pierce’a, dorwę go i wyciągnę wszystko, co wie na temat Trójcy. Chcę wreszcie skończyć z nimi raz na zawsze, rozprawić się z Anną, a na koniec zapomnieć o całej sprawie i żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Po szóstym piwie powoli zaczęłam odpływać, ale nadal było mi mało. Zajrzałam nieco głębiej do szafki, przy okazji uderzając się w głowę i wyciągnęłam z niej whisky. Chciałam nalać sobie do szklanki, ale szybko z tego zamiaru zrezygnowałam i piłam z gwinta. Jakby jeszcze tego było mi mało znalazłam moją paczkę papierosów i zapalniczkę „na czarną godzinę”. Zaraz po wypiciu alkoholu wypaliłam pół paczki i dopiero wtedy położyłam się spać. Nie minęła minuta, a ja już odpłynęłam.
***
Stałam w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła była lampa, wisząca centralnie nade mną. Było zimno, całe moje ciało przechodziły dreszcze. Przełknęłam ślinę i zrobiłam kroków w przód. Wtedy z dala ode mnie zaświeciło się kolejne światło. W oświetlonym okręgu zobaczyłam postać, w której rozpoznałam Zaka. Chłopak stał do mnie tyłem ze spuszczoną głową. Całe ręce miał we krwi…
-Zak? – zapytałam niepewnie – Co ci się stało?
Ciemnooki zaczął powoli odwracać się w moją stronę. Z każdym jego ruchem ciała przechodził mnie dreszcz, a serce biło coraz szybciej. Czułam, jak coś stara się dostać do mojego serca, mojej duszy. Zaczęło kłóć mnie w klace piersiowej, nie mogłam oddychać. Aż ujrzałam jego twarz… Jego oczy były tak puste… Wiedziałam, że to on mnie krzywdzi. Ale tym razem nie bałam się walczyć.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i uniosłam go w górę, a potem siłą woli zaczęłam dusić. Oczy chłopaka stopniowo zaczęły zmieniać się w te, które tak dobrze znałam, tak kochałam, ale mimo to nie przestawałam. Widziałam, jak z ciała nastolatka uchodzi życie. Martwy Zak upadł na ziemię, twarzą do dołu. Nie chciałam go oglądać, nie teraz, nie takiego…
Nagle poczułam czyiś oddech na karku, usłyszałam głośne charczenie. Przełknęłam ślinę i powoli odwróciłam się w stronę źródła dźwięku. Zobaczyłam jedynie wielkie ślepia, skrzące się pomarańczowym światłem. A potem usłyszałam nieznajomy głos.
-Potwór!- wrzasnęła istota i jej czarne łapska zacisnęły się na mojej szyi, wbijając w nią pazurska.
Czułam wypływającą krew, która mnie dusiła. Nie mogłam nic zrobić. Upadłam na kolana i na marne starałam się zatamować krwawienie. Sił brakowało mi coraz bardziej. Przewróciłam się na plecy, a ręce opadły bezwładnie na brzuch. Czułam, jak powoli zasypiam w wieczny sen…
Obudziłam się z krzykiem, cała spocona, a wszystkie przedmioty w pokoju unosiły się w powietrzu. Upadły, gdy tylko zdałam sobie sprawę, że to ja je podnoszę. Odruchowo złapałam się za szyję. Nie ma krwi, jest dobrze… Wytarłam pot z czoła i wzięłam głęboki wdech. Przeczesałam włosy palcami i podniosłam się z łóżka.
Głowa bolała mnie niemiłosiernie, ale cóż, taki urok kaca. Przeszłam do kuchni i nastawiłam sobie wodę na kawę. W międzyczasie odpaliłam papierosa i rozkoszowałam się dymem, wypełniającym moje płuca. Zrobiłam sobie kawę i zabrałam się z kubkiem do salonu. Usiadłam na kanapie i w spokoju wypiłam gorący napój, po czym wyjrzałam przez okno, aby sprawdzić jak powinnam się ubrać.
Pogoda oczywiście nie zachwycała, całe niebo było zachmurzone, wiał dosyć mocny wiatr. Większość przechodniów miało na sobie długie spodnie i bluzy. Wróciłam do kuchni i wsadziłam pusty kubek do zlewu.
Przeszłam do łazienki, a moją uwagę od razu przykuła dziura w suficie. Powinnam ją w końcu załatać… Napuściłam sobie wody do wanny i rozebrałam się. Było mi zimno, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Całe szczęście woda nie była jakaś arcy chłodna, a nawet powiedziałabym, że ciepła. Dlatego posiedziałam w wannie jakieś pół godziny. Długie kąpiele zawsze pomagały mi się odprężyć, zwłaszcza po ciężkiej nocy.
Dokładnie się wytarłam i przebrałam. Miałam teraz na sobie czarne przetarte spodnie, granatowy T-shit i bluzę z kapturem. Na nogi założyłam motocyklówki.
Chciałam jak najszybciej poszukać informacji o Pierce’ie, dlatego od razu wybrałam się do biblioteki, gdzie można za darmo skorzystać z komputera. Po drodze kupiłam sobie jeszcze słodką bułkę, którą zjadłam w dwie minuty.
Biblioteka nie znajdowała się bardzo daleko, zaledwie osiem minut drogi od domu. Był to najzwyklejszy, dwupiętrowy budynek, może nieco zaniedbany, jak całe to miasto. Środek zajmowały wielkie stoły, regału z książkami i stanowiska komputerowe. Powitałam starą, niedowidzącą już bibliotekarkę, wbiegłam po schodach na drugie piętro i usiadłam przy pierwszym z brzegu komputerze. Całe szczęście, Internet działał. Wpisałam w wyszukiwarce „Lincoln Pierce” i pojawiło się naprawdę wiele stron. Wiele z nich opisywało jego życie, inne osiągnięcia, ale nie to mnie interesowało. Ja chciałam wiedzieć, gdzie go szukać. W końcu los się do mnie uśmiechnął i znalazłam artykuł, w którym napisane było, że za dwa dni w Waszyngtonie Pierce urządza bankiet, z którego datki przeznaczone zostaną na sierocińce w mieście. Wstęp był darmowy, a taka szansa może się już więcej nie powtórzyć. Jeśli Lincoln tam będzie, a będzie z pewnością, bez problemu się do niego dostanę. Jedyny problem był taki, że muszę się jakoś do tego Waszyngtonu dostać, a stop jest za wolny. Tym sposobem to dotarłabym na miejsce za tydzień. Samolotem byłoby najszybciej, ale chyba nie stać mnie na bilet… Chyba, że…
Niepewnie weszłam na konto ojca Anny. Jeśli nadal jest aktywne i nie zmienił hasła od mojej ucieczki, to może zdołam zapłacić za bilet z jego kieszeni. Wpisałam numer konta, hasło i bum! Udało się. Miałam do dyspozycji kilkanaście tysięcy dolarów, spokojnie starczy mi na bilet.
Weszłam na stronę linii lotniczych i zarezerwowałam sobie wieczorny lot, prosto do Waszyngtonu. Wykonałam przelew i wydrukowałam bilety. A jako iż spędzę tam prawie dwa dni, muszę gdzieś przenocować. Znalazłam listę lepszych hoteli w mieście i wybrałam taki nie za drogi, o nazwie „Washington Palace”. Zarezerwowałam pokój na dwa dni i zapłaciłam z góry. No, to przynajmniej kolejna sprawa załatwiona. Teraz zostało mi tylko spakować najważniejsze rzeczy, jechać na lotnisko, co już załatwię stopem no i udać się do Waszyngtonu.
No, może został mi tylko jeden problem… Skąd niby mam wytrzasnąć sukienkę?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz