Zawsze byłam ciekawa, jak to jest
umierać… Czy faktycznie widzimy światło, które ma zabrać nas do nieba? Czy
ciemność, która na logikę powinna z skierować nas do piekła? Ja jestem w stanie
stwierdzić, że ani jedno, ani drugie. Gdy umierasz to tak, jakbyś zasypiał w
naprawdę długi sen ze świadomością, że już się z niego nie obudzisz. Ale
jednak, ja się obudziłam… A dokładniej, obudziło mnie jasne światło szpitalnej
lampy zawieszonej centralnie nad moją głową. Może lekarze specjalnie je tak
wieszają, żeby chorym nie chciało się umierać? Kto wie…
Lampa raziła mnie w oczy, a rana w
brzuchu zadana przez Ann bolała, choć nie tak bardzo, jak przed moją domniemaną
śmiercią. Jasne oświetlenie zaczynało mnie powoli denerwować, więc wymacałam na
ścianie za mną przełącznik i wyłączyłam lampę. Teraz jedynym źródłem światła
była druga lampa, ale wisiała dostatecznie daleko, by nie razić mnie w oczy.
Pomieszczenie, którym się znajdowałam
nie było duże, ale zadbane. Nowoczesny sprzęt medyczny, w dodatku zadbany,
czyste ściany i podłoga. Dobrze wiedzieć, że w Waszyngtonie ludzie dbają o
szpitale, jak i o swoich pacjentów.
Odwróciłam się w bok, by zlokalizować
drzwi, którymi mogłabym się wydostać, ale…mój wzrok zatrzymał się czymś zupełnie
innym. Na kimś zupełnie innym.
Zak siedział na krześle obok łóżka ze
skrzyżowanymi na piersi rękami, jego głowa zwisała bezwładnie, a długie włosy
zasłaniały przy tym część twarzy. Wyglądał tak spokojnie i bezbronnie, ale gdy
tylko dłużej mu się przyjrzałam, znów widziałam, jak całuje się z tamtą
dziewczyną… Mimo to, on tutaj był. Przyszedł do mnie, bo musiał się martwić.
Siedział po nocach, choć mógł spokojnie wrócić do domu. I nagle…poczułam jak
oczy mi się szklą, a usta zaczynają drgać. Pragnęłam go. Pragnęłam jego dotyku
i jego czułości. Chciałam znów poczuć, jak jego usta całują moje. I po raz
pierwszy od naszego spotkania, chciałam czuć go w sobie… W myślach błagałam,
żeby mnie pieprzył, tu i teraz. A on dalej spał… I nie chciałam przerywać tej
pięknej chwili.
Nagle otworzył oczy, tak znienacka,
jakby ktoś poraził go prądem. Instynktownie spojrzał w moją stronę, a wtedy
nasze oczy się spotkały. I zobaczyłam ten błysk, którego brakowało mi przy
naszych pocałunkach, a którego zazdrościłam tamtej dziewczynie. Chłopak zbliżył
się i delikatnie złapał mnie za dłoń, a potem odgarnął zbuntowane kosmyki
włosów za ucho. Delikatnie się do niego uśmiechnęłam, ale on pozostawał
poważny, nieugięty niczym głaz. Wtedy zobaczyłam, jak chce coś powiedzieć, ale głos
odmawia mu posłuszeństwa.
-Przepraszam cię – powiedział, ledwie
dosłyszalnie – Tak strasznie cię przepraszam… Nie powinienem cię zostawiać, nie
w takiej chwili – jego głos zaczął drżeć – I masz prawo mnie nienawidzić za to,
co ci zrobiłem… Masz całkowite prawo by już nigdy się do mnie nie odezwać i już
nigdy na mnie nie spojrzeć… - po jego policzkach zaczęły spływać łzy – I kiedy
już będzie po wszystkim, możesz odejść i zostawić mnie samego, ale… Ale proszę,
nie rób tego, bo… Bo bez ciebie sobie nie poradzę… Bez ciebie, moje życie nie
będzie miało sensu…
Teraz już ciało chłopaka całe drżało, a
łzy wypływały siurkiem z jego oczu, przez co i ja zaczęłam płakać. Zak
delikatnie położył swoją głowę na moim łóżku, żeby w jakikolwiek sposób
zagłuszyć płacz. Był tak blisko, że już prawie mogłam go poczuć…
Powoli i delikatnie pogłaskałam go po
głowie, starając się w jakikolwiek sposób uspokoić. Umiem rozpoznać kłamstwo. I
to, co on właśnie mi powiedział, było najszczerszą prawdą jaką w życiu
słyszałam.
-Zak… - szepnęłam mu do ucha – Wybaczam
ci…
Na te słowa chłopak podniósł się i
spojrzał prosto na mnie. Wytarłam z jego twarzy łzy, a potem pociągnęłam go do
siebie, jeszcze bliżej i złożyłam na ustach długi i namiętny pocałunek.
-Kocham cię – powiedział między
pocałunkami.
-Ja ciebie też – odparłam, w duchu się
uśmiechając. Pamiętałam jednak, że nie możemy zmarnować więcej czasu, dlatego
przerwałam pocałunek – Ile spałam?
-Dwa, cholernie długie dni – przeklęłam
pod nosem.
-Musimy stąd wyjść. Nie ma czasu do stracenia.
-Zgadzam się z tobą, ale na pewno nie
wypiszą cię tak szybko ze szpitala – uśmiechnęłam się do niego chytrze.
-A czy ktoś mówił o wypisywaniu? Gdzie
masz sterowiec?
-Nad szpitalem.
-No to wracaj na niego. Będę czekać
przy oknie.
Zak uśmiechnął się do mnie, po czym
spokojnym krokiem, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, opuścił
pomieszczenie. Ja powoli, uważając na ranę w brzuchu wstałam z łóżka i
zorientowałam się, że mam na sobie tą taką dziwną papierową sukienkę, jak we
filmach. Dziwnie się czułam z gołym tyłkiem, ale na razie musiałam tak
wytrzymać. Podeszłam do okna i choć było zamknięte, to udało mi się je otworzyć
siłą woli. W tej samej chwili przede mną pojawiła się lina. Chwyciłam się jej i
nawet nie musiałam się wspinać, bo w momencie coś pociągnęło mnie w górę i
znalazłam się na sterowcu. Zak czekał na mnie, a potem oboje przeszliśmy na
mostek. Dziwiło mnie to, że nikogo tam nie zastaliśmy.
-A gdzie reszta? – spytałam i
zobaczyłam, że chłopak w momencie się spiął – Zak?
-Powiedzmy, że…mieliśmy nieproszonego
gościa.
-Kogo? – zapytałam dużo ostrzej.
-Anna wtargnęła do domu i podłożyła
ładunki wybuchowe. Wywabiła mnie na zewnątrz i je zdetonowała.
-Ale oni…
-Żyją. Udało mi się ich wydostać i przewieźć do
naszej przyjaciółki, Mirandy. Ona się teraz nimi zajmuje. Ale Ann jest pewna,
że jej misja zakończyła się sukcesem i niech tak pozostanie.
-Ma się rozumieć.
-Masz pomysł gdzie lecieć? – zapytał,
siadając za sterami.
-Najpierw hotel „Washington Palace”,
zostawiłam tam kilka rzeczy. Znaczy, jak ich jeszcze nie wyrzucili.
-Dobra, skoczę po nie.
-Potem musimy jakoś znaleźć Annę –
dodałam, siadając na fotelu obok – Kiedy walczyłyśmy w posiadłości Pierce’a…
-Czyli to ona go zabiła? – przerwał mi,
ale przejęłam się tym jakoś bardzo i skinęłam twierdząco głową – Dlaczego?
-Lincoln powiedział mi, że jestem
telekinetyczką i potrafię zajrzeć w czyiś umysł. Podobno dzięki tej zdolności byłabym w stanie
zniszczyć ducha Kura bez zabijania nosiciela, ale nie jestem pewna, czy byłabym
w stanie do tego stopnia opanować tę moc. A wracając, Pierce zaproponował,
żebym weszła do jego głowy i sama wydobyła informacje na temat baz Trójcy. Anna
to widziała no i uznała go za zdrajcę. Potem walczyłyśmy i Ann powiedziała mi
coś bardzo dziwnego. Powiedziała, że zanim Doktor Marous zginęła, stworzyła dla
niej coś, co pozwoli jej być taka, jak ja. Wiesz o co mogło jej chodzić.
-A i owszem. Udało mi się rozszyfrować
zabezpieczenia na pamięci, którą zwinąłem Pani Doktor po śmierci. Okazało się,
że kiedy byłaś w ich bazie nieprzytomna, pobrali od ciebie krew i Marous
stworzyła z niej udoskonaloną formułę, która powinna dać Annie twoje moce.
-Świetnie – skomentowałam – A, że mojej
siostrzyczce jakoś nie bardzo zależy na twoim życiu, nie będzie jej obchodziło,
czy zabijając Kura zabije i ciebie.
-Wiesz, może gdybyś ty pierwsza go
zniszczyła to… - spojrzałam na chłopaka z niedowierzaniem.
-Nie. Nie ma takiej mowy! Nawet nie
wiesz, jak ciężko było mi dostać się do głowy Pierce’a, a potem jak nie wiadomo
jak znalazłam się w głowie Anny. Nie byłabym w stanie zabić Kura, nie zabijając
ciebie. Nie panuję nad tą mocą, zrozum…
-Rozumiem i szanuję twoją decyzję. To
tu? – spytał, a przed nami pojawił się budynek hotelowy.
-Tak – już chciałam iść po torbę, kiedy
Zak mnie zatrzymał.
-Ja pójdę. Ty nie powinnaś się
przemęczać. Który pokój?
-Sto osiem, piąte piętro – chłopak
pokiwał porozumiewawczo głową, a następnie zniknął za drzwiami.
Wrócił kilka minut później, w rękach
trzymają moją torbę. Podał mi ją, a ja nawet nie czekając ani chwili dłużej
poszłam się przebrać. Skorzystałam z jednego z wolnych pokoi, wyciągnęłam kilka
ubrań, a następnie je założyłam. Zdecydowałam się na obcisłe leginsy w
galaktykę, do tego krótka, odsłaniająca mi brzuch, fioletowa koszulka a na nogi
czarne buty na grubej podeszwie. Na ręce założyłam rząd czarnych, gumowych
bransoletek.
Podeszłam do lustra i przejrzałam się.
Bluzka ukazywała moją bliznę, po ranie zadanej przez Ann, ale nie chciałam jej
ukrywać. Będzie mi przypominać, że nie jestem nieśmiertelna. Wyciągnęłam z
torby jeszcze tusz do rzęs i pokryłam nim rzęsy. Spróbowałam też zrobić sobie
jaką fryzurę, ale moje włosy już sięgały mi łopatek i były zwyczajnie za
długie. Niektórzy ludzie narzekają, że włosy rosną im za wolno, a ja narzekam, bo mi rosną za
szybko. Dlatego też dokładnie je rozczesałam, wyjęłam z torby nożyczki i
obcięłam je tak, że teraz ledwie sięgały mi ramion.
Wróciłam na mostek, a Zak udał, że mnie
nie poznał. Zaśmiałam się pod nosem na jego „wytrzeszone” oczy i zajęłam miejsce
na fotelu obok.
-A więc jednak je ścięłaś – stwierdził.
-Odrosną mi szybciej, niż się obejrzę.
-Pewnie tak. Mam coś dla ciebie –
mówiąc do wyciągnął z kieszeni spodni mój wisiorek z pentagramem i podał mi go
– Chcieli go wyrzucić bo był cały we krwi, ale zwinąłem im go i wyczyściłem.
-To jest… - nie mogłam znaleźć
odpowiedniego słowa – Dziękuję. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – mówiąc
to, zawiesiłam sobie wisior na szyi.
-Nie ma sprawy - nagle chłopak
spoważniał – Raven, musze ci o czymś powiedzieć – zmarszczyłam brwi ze
zdziwienia – Na pendrive Doktor Marous nie było tylko informacji o Ann, ale
także i o tobie.
-Co…
-Cały opis tego, jak cię stworzyli, jak
potem ojciec Anny cię zabrał, jak cię znaleźli… Ale była tam też informacja…o
twoich rodzicach – otworzyłam szerzej oczy i wzięłam głęboki wdech, jakby samo
słowo „rodzice” miało zaraz wywołać u mnie zawał serca – Musisz wiedzieć, że
twój ojciec nazywał się Leonidas Van Rook i był przyjacielem rodziny.
-Był? – dopytałam, choć dobrze
wiedziałam, co miał na myśli – Czas przeszły?
-Zginął cztery lata temu, ratując moją
mamę – przygryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać.
Nie znałam go. Nie miałam pojęcia kim
był, co robił, jak wyglądał i czy jeśli poznałby prawdę, to czy by mnie
pokochał. Ale mimo to wiadomość o jego śmierci uderzyła we mnie jak armata i
doszczętnie zniszczyła wszelkie nadzieje na to, że kiedyś będę mogła mieć
normalną rodzinę. Choć go nie znałam, to choć przez chwilę mogłam się poczuć
jak normalna dziewczyna, która ma prawdziwego ojca…
Poczułam jak Zak położył mi rękę na
ramieniu, a gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się pocieszająco.
-Ale mam też dobre wieści. Twoja matka
nazywa się Louisa Hamilton i jest jedną z najlepszych agentek CIA. Obecnie
mieszka na Florydzie, najpewniej porzuciła pracę i chce zacząć wszystko od
nowa. Kto wie, może wiadomość, że ma córkę całkiem przesądzi o jej życiu.
Mam matkę. Moja matka żyje i pewnie nie
ma pojęcia o moim istnieniu. Mieszka na Florydzie nieświadoma, jak świadomość
jej istnienia dodała mi sił i chęci walki.
-Może powinniśmy złożyć jej wizytę –
zaproponował Zak.
-Może… Ale kiedy już będzie po
wszystkim. Teraz musimy znaleźć Ann, zanim będzie za późno.
-Świetnie, tylko nie mam bladego
pojęcia gdzie jej szukać, a więc zdaję się na twój błyskotliwy umysł i czekam
na jakąś sugestię – pomyślałam chwilę kto mógłby wiedzieć gdzie jest Anna, aż
nagle mnie olśniło.
-Mam pewien pomysł, ale raczej ci się
nie spodoba…
Narracja trzecio osobowa
-Czy zadanie zostało wykonane? –
zapytał starszy mężczyzna, znajdujący się za przyciemnianą szybą.
-Owszem, mój Panie – zielonooka
szatynka zrobiła krok w przód – Sobotowie są już tylko wspomnieniem.
-Podobnie, jak Syn – Anna przewróciła
oczami dość dyskretnie, by Ojciec tego nie zauważył.
-Zdradził nas. Chciał zdradzić Raven
lokalizacje naszych baz.
-Nie możesz tego wiedzieć, skoro nie
dałaś mu szansy na wyjaśnienie.
-Chyba nie wezwałeś mnie tutaj, by dać
mi naganę? – zapytała, nieco zbyt śmiało.
-Zważaj na ton, moje dziecko. To, że i
Duch i Syn nie żyją wcale nie znaczy, że ty zajmiesz miejsce któregoś z
nich.
-Nawet mi na tym nie zależy – zrobiła
kolejny krok w przód – Pragnę tylko być tak silna jak Raven. Chcę, abyś podał
mi ulepszone dzieło Doktor Moraus.
-Nadal jest w fazie testów. Nie wiemy
jak zareaguje na nie twój organizm.
-Z całym szacunkiem Ojcze, ale nie mamy
czasu na zastanawianie się, jak on zadziała. Raven jest ranna, nie zdoła
obronić chłopaka. On natomiast jest z pewnością załamany po stracie rodziców,
może nawet nie będzie się opierał. W dodatku Argost powiedział, że Kur się
niecierpliwi. Kiedy młody Sobota śpi, duch Kura przejmuje nad nim kontrolę i
kontaktuje się z kryptydami na całym świecie, nawołując ich do walki. Nie
zostało nam wiele czasu – dziewczyna zrobiła jeszcze jeden krok i teraz stała
tuż przed oddzielającą ją od mężczyzny szybą – Chłopak nie ma pojęcia, ale już
dawno nie kontroluje Kura. Jeśli teraz nie zadziałamy, rozpęta się wojna,
której tak łatwo nie wygramy. Ja jestem w stanie ją zakończyć, zanim się
rozpocznie. Pytanie brzmi, czy mi na to pozwolisz…
-Niech i tak się stanie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz