-Dlaczego to zrobiłaś?! – krzyknęłam na
nią, nie zwracając uwagi na to, że ból, jego ból, wciąż rozsadzał mi czaszkę –
Przecież to był twój przełożony, czyż nie?
-Owszem, ale z tego, co widziałam i
słyszałam, zdradził Trójcę i przestał być Synem – mówiła chowając broń do
kabury przy pasie – Nawet nie wiesz jak łatwo było was podsłuchać.
-Skąd wiedziałaś, że tu będę?
-Pomyśl trochę – dziewczyna zaczęła iść
w moją stronę – Użyłaś konta ojca żeby kupić bilet do Waszyngtonu. Nie trzeba
być geniuszem, żeby się domyślić, że przyleciałaś się z nim spotkać.
Wiedzieliśmy, że tu będziesz i Pierce miał na mnie czekać, ale najwyraźniej
znudziło mu się dowodzenie Trójcą. Powiedz, zdradził ci coś więcej niż to o
mocach telepatycznych, bo na ten fragment zdążyłam? – zapytała, stanowczo zbyt
pewna siebie.
-A niby dlaczego miałabym ci
powiedzieć, co?
-Bo ja wiem, może dlatego, że inaczej
cię zabiję? – zaśmiałam się pod nosem.
-Oboje wiemy, że nie możesz tego
zrobić.
-A chcesz się założyć? – widziałam, jak
dziewczyna sięga po coś przyczepionego do pasa, ale nie po pistolet – Zanim
Doktor Marous zginęła, stworzyła dla mnie coś, co pozwoli mi być taka, jak ty.
Trójca już nie będzie musiała użerać się z małolatą, która nie jest świadoma
swojej potęgi, a w dodatku jest samolubna!
-Czyli niechęć do zabicia przyjaciela
nazywasz samolubstwem?
-A masz na to inną nazwę? – zacisnęłam
pięści, by nie wywalić jej przez okno, choć powinnam.
-Przed śmiercią ojciec poprosił mnie,
bym nie miała ci za złe twoich złych czynów. Ale nie potrafię. Zadałaś mi zbyt
głęboką ranę.
-To ciekawa jestem co powiesz na tą!
Po tych słowach dziewczyna chwyciła za
tajemnicze urządzenie, nacisnęła na nim przycisk, a ono zmieniło się w miecz,
którym próbowała przebić mój brzuch. Szybko zrobiłam przed sobą pole, ale Anna
atakowała dalej, bardzo szybko i ciężko było mi za nią nadążać. W dodatku ta
głupia kiecka strasznie mi przeszkadzała. Nagle poczułam pieczenie na lewym
ramieniu, a zaraz potem spływającą po nim, ciepłą krew. Anna uśmiechnęła się
wrednie, a ja miałam już jej serdecznie dość.
Stworzyłam nad sobą kopułę, którą
zablokowałam jej ataki, a potem sprawiłam, że kopuła powiększyła się do tego
stopnia, że pchnęła dziewczynę na ścianę. Anna uderzyła głową o jedyny obraz w
pomieszczeniu i z hukiem upadła na ziemię. Siłą woli ucięłam suknię do tego
stopnia, że i przód i tył sięgały mi do kolan. Na szybko zdjęłam szpilki i nim
Anna zdołała się podnieść, już przy niej byłam. Walnęłam ją z pięści prosto w
twarz, potem chciałam kopnąć w brzuch, ale zręcznie chwyciła moją nogę i
odepchnęła. Musiałam szybko złapać równowagę, bo szatynka zdołała podnieść
miecz i znów pędziła w moją stronę. Byłam na nią taka wściekła, że nim się
zorientowałam, co dokładnie zrobiłam, Anna z hukiem wyleciała przez okno.
Coś w mojej głowie podpowiadało mi,
żeby po prostu odejść. „Chciała cię zabić” – mówił tajemniczy głos. Jednak coś
innego wyraźnie mówiło „To nadal twoja siostra”. I musiałam akurat posłuchać
tego drugiego.
Biegiem rzuciłam się do okna i w
ostatniej chwili złapałam dziewczynę, która jeszcze przed sekundą nadziałaby
się na ostry płot. Pech chciał, że akurat złapałam ją ranną ręką, przez co ból
stawał się nie do wytrzymania. Szybko wspomogłam się drugą ręką i wciągnęłam ją
do środka. Oddychałam głośnio, starając się uspokoić, aż nagle poczułam ostry
ból w brzuchu.
Cofnęłam się o kilka kroków, a przed
oczami pojawiły się ciemne plamy. Nie mogąc złapać równowagi upadłam na ziemię
i ręką po omacku szukałam źródła bólu. I znalazłam je. W brzuch miałam wbity
spory odłamek szkła. Zacisnęłam zęby i szybko wyjęłam go sobie, kalecząc przy
tym ręce. Wydałam z siebie okrzyk bólu, a potem usłyszałam głośny śmiech
dziewczyny.
-Widzisz? Właśnie tym się różnimy – jej
but spotkał się z moim podbródkiem. Już całkiem przewróciłam się na ziemię – Ja
mam gdzieś twoje życie i gdybym tylko mogła, zabiłabym cię już dawno. Ty
natomiast wciąż widzisz we mnie przyjaciółkę, którą nigdy nie byłam. Ty wciąż
widziałaś w Tomie ojca, nawet po tym jak kazał nam ćwiczyć po nocach, choć byłyśmy
tak zmęczone, że oczy same się nam zamykały. To ty płakałaś, kiedy dusił się
własną krwią! – poczułam, jak jej pięść uderza w moją twarz – Latami musiałam
znosić myśl, że jestem od ciebie gorsza. I wiesz co? Mam już tego serdecznie
dość!
-I kurwa vice versa!
Wtedy stało się coś, czego byłam pewna,
że nawet ni kontroluję. Udało mi się dostać do jej chorego umysłu. Widziałam
wszystkie treningi, dzień w którym zmieniła kolor włosów, by nie wyglądać na
bezbronną, dzień kiedy Trójca po nią przyszła i kiedy po raz pierwszy zobaczyła
moje moce. Ale widziałam też coś, czego ona nie miała prawa pamiętać, a jednak
pamiętała. Chwile, gdy była mała, miała zaledwie pół roku, a oni robili na niej
eksperymenty. Wsadzali ją w jakieś dziwne maszyny, razili elektrowstrząsami.
Czułam jej ból… I wiem, że ona też go czuła, bo kiedy opuściłam jej umysł, Anna
leżała na ziemi i wiła się z bólu, a po jej policzkach spływały łzy.
W tej samej chwili moje poglądy na jej
temat drastycznie się zmieniły. Zrozumiałam, że ona pamięta wszystko, cały swój
ból. Zrozumiałam, że od zawsze powtarzano jej, że jest tą gorszą wersją,
nieudaną, uszkodzoną i dotarło do mnie, jak te słowa musiały ją ranić. Wreszcie
zrozumiałam skąd wzięła się cała jej złość i nienawiść do mnie. I wreszcie
pojęłam, że ona nadal cierpi,
a ja nie potrafiłam tego nawet dostrzec…
Nagle dziewczyna po prostu podniosła
się, nadal trzymając za głowę, nadal ze łzami w oczach i wybiegła z
pomieszczenia. Ja jakimś cudem przeszłam do pozycji siedzącej, ale rana w
brzuchu nie pozwalała mi na nic więcej. Byłam naprawdę bardzo zmęczona i tak
strasznie chciałam iść spać, tak po prostu. Ale wiedziałam, że nie mogę się
poddać, nie teraz.
Siłą woli przycisnęłam odcięty fragment
sukni do rany i spróbowałam ją w ten sposób zatamować. Wiedziałam jednak, że
bez czyjejś pomocy nie wyjdę z tego
cało. Najgorsze było jednak to, że nie miałam nawet się do kogo odezwać.
Zaczęłam czołgać się do drzwi, byle
tylko wydostać się na zewnątrz. Nie udało mi się dosięgnąć klamki, a więc
otworzyłam je siłą woli i upadłam na korytarz. Nie miałam już siły się
podnieść, a więc ledwie żywa leżałam na ziemi, a wokół mnie tworzyła się kałuża
krwi. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, były eleganckie, męskie buty i czyiś głos
„Niech ktoś wezwie karetkę!”.
Narracja trzecioosobowa
Ból wspomnień jakie uderzyły w Annę
niczym huragan nie pozwalał jej racjonalnie myśleć. Była wściekła, ale
jednocześnie zdeterminowana by skrzywdzić przybraną siostrę w ten sposób, który
zaboli ją najbardziej. Nie wróciła do bazy Trójcy, jak powinna by poinformować
Ojca o śmierci Syna, lecz udała się do domu Sobotów. Chciała jednocześnie
wykonać misję i zemścić się na Raven. Już od kilku tygodni badała
zabezpieczenia domu, więc wiedziała jak ma się niezauważona dostać do środka.
Jej siostra jedynie uprościła sprawę, bo jak zdążył poinformować Ann wywiad
Trójcy, Raven zniszczyła wszystkie szyby w posiadłości Sobotów, tym samym
umożliwiając jej wejście do środka.
Szatynka wylądowała przed bramą i jak
szybko zrozumiała i ona uległa „awarii”, a mianowicie została wygięta w taki
sposób, że dziewczyna mogła spokojnie przejść przez szparę. Tak dostała się na
teren Sobotów. Kiedy już była przy ich domu, wyciągnęła schowaną w torbie
wciągarkę lin, wycelowała w jeden z korytarzy, w którym już nie było okien i
wystrzeliła. Hak wbił się w ścianę, a sekundę później Anna była w środku.
Jako iż była już noc, dziewczyna miała
pewność, że zastanie rodzinę śpiącą i tak też było. Wolała jednak nie ryzykować
i najciszej jak mogła rozstawiała ładunki wybuchowe. Kiedy już skończyła,
skierowała się prosto do pokoju Kura. Wolała się upewnić, że i on zginie. Choć
Trójca tego nie chciała. Anna wiedziała, że zabijając chłopaka, zabije tylko
nosiciela, a nie ducha Kura. Mimo to bardzo zależało jej na tym by zadać Raven
ostateczny cios, który całkiem ją dobije.
Szatynka weszła do środka z mieczem w
dłoni i w duchu dziękowała, że Zak nie ma przy sobie jego „zwierzaków”.
Podeszła do jego łóżka i już miała zadać ostateczny cios kiedy…zawahała się.
Nie chciała znów podpaść Trójcy. Kolejny błąd i mogłaby stracić życie. Dlatego
nie mogła zabić chłopaka. Co więcej, musiała go stąd wyprowadzić. Schowała
miecz, a wyciągnęła pistolet i przystawiła go mu do głowy. Kiedy odbezpieczała
broń, wydała ona charakterystyczny dźwięk, przez co oczy chłopaka w momencie
się otworzyły.
Anna cofnęła się o kilka kroków, a
kiedy nastolatek zerwał się z łóżka, ruszyła biegiem do ucieczki. Przebiegła
przez korytarz i modliła się, by Kur nie zauważył jednego z ładunków. Całe
szczęście on nawet nie zwrócił na niego uwagi, by zbyt zajęty ściganą.
„Idiota”, pomyślała szatynka i uśmiechnęła się w myślach. Wyskoczyła przez to
okno, którym dostała się do środka, kilkukrotnie przeturlała i w końcu pobiegła
dalej. Chłopak deptał jej po piętach, ale ona już i tak wiedziała, że wygrała.
Kiedy wydostała się za ogrodzenie,
poczuła jak Zak pada na nią i oboje lądują na ziemi. Dziewczyna jednak bez
problemu odpycha go od siebie nogami i podnosi się.
-Poddaj się – rozkazuje nastolatek –
Cokolwiek chciałaś zrobić, nie uda ci się to.
-Jesteś głupi, jeśli tak ci się zdaje –
mówiąc to dziewczyna wyjęła schowany w kurtce detonator – Mi już się udało.
Ann nacisnęła przycisk i sekundę
później cały dom stanął w ogniu, a siła wybuchu pchnęła i ją i Zaka. Szatynce
dzwoniło w uszach, ale była zbyt zadowolona, by się tym przejąć. Natomiast Kur
nawet nie zwracał już na nią uwagi, tylko pędem ruszył na ratunek rodzinie.
Zielonooka zaczęła śmiać się zwycięsko i z zadowoleniem oglądać, jak Sobotownie
zamieniają się w proch…
Oczami Zaka
-To nie twoja wina – pokiwałem
przecząco głową – Nic nie mogłeś zrobić.
-Nie… Mylisz się… Wywabiła mnie na
zewnątrz… Mogłem się domyślić… - blondwłosa kobieta położyła dłoń na moim
ramieniu.
-Nie, to nie prawda – mówiła spokojnym
głosem, ale byłem w stanie usłyszeć w nim nutkę żalu – I nie możesz się o to
obwiniać, bo nie tego chcieliby twoi rodzice – podniosłem na nią wzrok.
Kobieta była średniego wzrostu, bardzo
szczupła, co dodatkowo podkreślał jej niebieski, obcisły kombinezon. Jej rude
włosy spięte były w kok, z którego uciekło kilka kosmyków, a błękitne oczy
nawet na chwilę się ode mnie nie odwróciły.
-Uratowałeś ich, Zak. Rozumiesz to?
Gdyby nie ty, oni już by nie żyli!
-Nie! – podniosłem głos i strąciłem jej
rękę z mojego ramienia – Gdyby nie ja nic by im się nie stało! To wszystko moja
wina, moja! Gdyby nie ja, nie byli by teraz w stanie krytycznym, z poparzeniami
czwartego stopnia i podłączeni do kroplówek, z niewielką szansą, że w ogóle się
obudzą! To wszystko…to wszystko moja wina… - zmęczony tym wszystkim oparłem się
o ścianę i powoli zjechałem na podłogę.
Cudem udało mi się zabrać rodzinę z
płonącego domu, załadować ich na sterowiec i przylecieć tutaj. Wciąż miałem na
sobie piżamę, czyli spodnie dresowe i szarą koszulkę, a moje stopy były gołe i
poranione od gałęzi, na których stawałem w gonitwie za Anną. Choć nie widziałem
mojej twarzy byłem pewien, że oczy mam czerwone od łez. Tak mi się wydaje, choć
nawet nie jestem pewien, czy płakałem. Ostatnie kilka godzin jest dla mnie
niczym zaklęta księga, napisana w jakimś nieznanym mi języku, którą w dodatku
muszę czytać z przepaską na oczach. Wszystko widzę, jak przez mgłę i już sam
nie wiem, co tak naprawdę się stało.
Nagle poczułem, jak Miranda siada obok
mnie, a nasze ramiona się stykają. Potem chwyta za moją dłoń obiema rękami i
nie puszcza. Pamiętam, że tak kiedyś robiła mama, gdy byłem mały. Dzień w
dzień, kiedy szedłem spać siadała na łóżku i brała do rąk moją dłoń i
siedzieliśmy tak przez kilka minut. Potem mówiła, że choćby działo się coś
strasznego, choćby cały świat się walił, to ona zawsze będzie przy mnie i
będzie mnie chronić tak, jak teraz jej dłonie chronią moja rękę. Ciekaw jestem,
czy mama nauczyła się tego gestu od Mirandy, czy raczej na odwrót.
Tak, raczej na odwrót.
-Dlaczego sądzisz, że to twoja wina? –
zapytała nagle, wciąż trzymając moją dłoń – Dlaczego ta Anna wywabiła cię na
zewnątrz? Czemu nie chciała cię zabić?
Przez moment zastanawiam się, czy
powinienem jej mówić. Bądź co bądź, kiedy sześć lat temu okazało się, że jestem
Kurem, to Miranda oraz sekretni naukowcy chcieli wsadzić mnie do komory kriogenicznej, zamrozić mnie. Po chwili jednak dochodzę do wniosku, że może
będzie nawet lepiej, jeśli resztę życia spędzę w lodzie…
-Bo nie mogłem zginąć w ten sposób. Ona
oraz ci, dla których pracuje, czyli Trójca chcą, żeby zabiła mnie… - urywam –
Stworzona przez nich osoba, ich broń. Ona jedyna zabijając mnie, tym samym
zdoła raz na zawsze zniszczyć Kura – źrenice kobiety rozszerzają się na sam
dźwięk słowa „Kur” – Dlatego widzisz, to jest moja wina i nie próbuj wmówić mi,
że to nieprawda. Kur wrócił i obawiam się, że już wkrótce może przejąć nade mną
kontrolę. Dlatego ty musisz mi obiecać, że jeśli sprawy wymkną się spod
kontroli, ty i Sekretni Naukowcy zrobicie to, co powinienem był pozwolić zrobić
wam sześć lat temu.
-Zak, nie…
-To jedyny sposób. Nie możemy pozwolić,
żeby ktokolwiek przeze mnie ucierpiał… - nagle Miranda puściła moją rękę,
podniosła się rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie.
-Nie. Nie zrobię tego. A wiesz czemu?
Bo gdybym to zrobiła, to twoi rodzice nigdy by mi nie wybaczyli, ja nigdy bym
sobie nie wybaczyła.
-Miranda…
-Nie skończyłam! Myślisz, że tego by
chcieli? Żebyś tak po prostu się poddał? Nie! Rozumiesz?! Nie możesz się
poddać. Nie teraz, kiedy stawka jest tak wysoka! Musisz walczyć dla nich i się poddawać!
–Wszystko co na nich miałem, co o nich
wiedziałem, spłonęło! Całe dane, dzięki którym może zdołałbym ich jakoś
pokonać, przepadły! A jedyna osoba, która byłaby w stanie mi pomóc, mnie
nienawidzi, zresztą wcale się jej nie dziwię! Po tym, co zrobiłem, ja sam
siebie nienawidzę! – ze zdenerwowania chwyciłem się za głowę i przygryzłem
wargę, żeby się nie rozpłakać, ale mimo to prawie w tej samej chwili czuję na
policzku kroplę łzy – Bez niej… Bez niej sobie nie poradzę…Była dla mnie
powodem, dla którego chciałem walczyć, dla którego chciałem żyć. A teraz jej
nie ma. I już…już nie mam sił…
Nagle usłyszałem dziwne piknięcie, a
wielki ekran po drugiej tronie pomieszczenia włączył sam z siebie. Miranda podbiegła
bliżej, a ja za nią. Dostrzegłem, że to telewizja i jakieś wiadomości. Doktor
Grey zwiększyła głośność.
-O co chodzi? –zapytałem.
-Po tym jak powiedziałeś mi o Trójcy i
o Doktor Moraus i Lincolnie Pierce’ie włączyłam program , który wyszukuje o nich
najnowsze informację. I coś najwyraźniej znalazł – spojrzałem na ekran. Jakaś
niska kobieta ubrana w białą koszulę i ciemną marynarkę, najpewniej prezenterka
opowiadało o jakimś incydencie w Waszyngtonie.
-Policja wciąż nie wie kto jest
odpowiedzialny za morderstwo, pewne jest jednak to, że ofiara to Lincol Pierce,
znany darczyńca oraz właściciel domu, w którym doszło do zamachu. Z tego, co
nam wiadomo, nie posiada żadnych ran oprócz dziury w głowie spowodowanej
najpewniej strzałem z pistoletu – Pierce…nie żyje? Ale kto mógłby go zabić?
Chyba, że… Nie, Raven by się do tego nie posunęła – Wiemy także, że przed
drzwiami do gabinetu ofiary znaleziona została ranna, nastoletnia dziewczyna –
poczułem ścisk w żołądku – Nie znamy jej tożsamości, wiemy jednak, że była
poważnie ranna w brzuch i obecnie znajduje się w szpitalu.
-Czekaj, mam kolejny kanał – Miranda
przełączyła program. Obraz zmienił się i tym razem nie zobaczyłem już
prezenterki, lecz jakiś wielki dom, a przed nim radiowozy i karetka.
-Nikt nie widział zabójcy, ani nie
słyszał strzałów – mówił męski głos – Nadal nie wiemy kim jest ranna
nastolatka. Udało się nam jednak dowiedzieć od świadka, który wezwał pogotowie,
że jest to dziewczyna około szesnastu lat o ciemnych włosach oraz fioletowych
oczach.
Bezsilnie upadłem na ziemię, a wszystko
wokół mnie przewróciło się do góry nogami. Nie powinienem tak łatwo się
poddawać, powinienem był szukać jej do skutku! Ale ja jak zawsze dałem za
wygraną, a teraz… A teraz ona może umrzeć!
Nie, tym razem jej nie zostawię. Tym
razem muszę być przy niej, kiedy się obudzi.
-I co? – spytała Miranda - Masz już
powód, dla którego warto walczyć? – na jej słowa podniosłem się z ziemi,
otarłem łzy i przybrałem zdeterminowany wyraz twarzy.
-Mam. I jest ważniejszy niż kiedykolwiek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz