niedziela, 25 września 2016

Rozdział III - Przypadkowa znajomość

Po całym dniu wędrówki trafiłem do jakiegoś małego miasteczka. Wyglądało na dosyć stare i mocno zaniedbane. Ściany budynków były pomalowane różnorodnym graffiti, a ulice pełne ubranych na czarno ludzi. Ciemne chmury idealnie zasłaniały słońce, przez co wydawało się, że to miejsce jest ciągle pogrążone w mroku. Minąłem jakieś sklepy i ludzi robiących zakupy, potem przeszedłem obok budynku kina. Napis na bilbordzie głosił, że właśnie wchodzi nowy film, choć jestem pewien, że ten film wszedł już jakieś pół roku temu. Niezłe opóźnienie. Wielką odrazę wzbudziło we mnie właśnie mijane stoisko z pamiątkami, gdzie przeważały figurki V.V. Argosta. Czy ci ludzie nie zrozumieli, że to był maniak? Dobrze, że teraz jego pozbawione energii ciało leży w więzieniu w Bellwood. Ben na pewno dobrze go pilnuje.

Przechadzałem się tak ulicami, aż tu nagle zobaczyłem stojącą na skraju dachu sylwetkę dziewczyny. Czy ona chce zrobić to co myślę, że chce zrobić?! Biegiem udałem się do budynku, na którym stała i zacząłem wspinaczkę po schodach. Kiedy wreszcie dotarłem na szczyt, dziewczyna nawet nie ruszyła się o krok. Dobrze. Po cichu podszedłem do niej, złapałem za rękę i pociągnąłem do tyłu.

-Co ty robisz?! – wrzasnęła na mnie, kiedy już znaleźliśmy się nieco dalej od krawędzi.
-Ratuje ci życie! Skok nie załatwiły sprawy, uwierz mi.

Dziewczyna patrzała na mnie jakimś dziwnym wzrokiem. Jakby była jednocześnie zdziwiona i rozśmieszona czymś. Jej wygląd bardzo mnie zaciekawił. Miała bardzo bladą skórę i była wyjątkowo szczupła. Jej purpurowo – czarne włosy z grzywka sięgały do ramion, a piękne, fioletowe oczy nie odrywały ode mnie wzroku. Miała na sobie borówkowy, luźny sweter, ciemną spódniczkę, czarne, potargane rajstopy, które odkrywały jej blizny na nogach oraz buty, nieco przypominające creepersy. Na jej szyi wisiał naszyjnik z pentagramem.

-Ty naprawdę myślałeś, że ja… - rozległ się jej głośny śmiech – Myślałeś, że chcę się zabić?! A to dobre!
-Tak to wyglądało… - powiedziałem nieco zawstydzony.
-Dzięki Supermanie, ale dla twojej wiadomości, codziennie tu przychodzę.
-To trochę niebezpieczne, nie sądzisz? – zacząłem się z nią droczyć. Dziewczyna udała zamyślenie, a potem odpowiedziała.
-Nie. Nie sądzę – zaśmiałem się cicho – Dobra, to jak już wiesz, nic mi nie jest, nie jestem wariatką ani samobójczynią, możesz już sobie iść.
-Tak, jasne.

Zrezygnowany zacząłem oddalać się od niej. Przed wyjściem na schody po raz ostatni odwróciłem się w jej stronę. Już siedziała na skraju dachu i właśnie odpalała papierosa. W pewnym momencie i ona się do mnie odwróciła, ale wtedy zacząłem schodzić w dół.
Ta nieznajoma trochę mnie zaintrygowała. Naprawdę nie martwiła się czy spadnie, nie obawiała się tego. Rozśmieszył ją fakt, że ktoś się nią zainteresował. To wskazuje, że miała problemy w dzieciństwie.
Kiedy już zszedłem na dół postanowiłem uzupełnić zapasy jedzenia. Udałem się do supermarketu, gdzie kupiłem najważniejsze rzeczy. Chleb, woda, jak na uciekiniera przystało. Schowałem jedzenie do plecaka i wróciłem do oglądania miasta. Nie wiem czemu, ale spojrzałem na budynek, gdzie stała ta dziewczyna. Już jej tam nie było. Pewnie zeszła na dół, to dobrze.

-Szukasz czegoś młody? – odezwał się ktoś za mną. Odwróciłem się i moim oczom ukazał się ubrany w uniform policjant – Nie jesteś stąd, czyż nie? – pytając, poprawił czapkę na głowie.
-Nie, dziś tu przyjechałem.
-A mógłbym wiedzieć jak się nazywasz? – a po co ci to wiedzieć? – Chcę mieć pewność, że do naszego miasta nie zjeżdżają się  jacyś ludzie z szemraną przeszłością - policjant zbliżył się do mnie i spojrzał prosto w oczy.
-Daruj sobie taką gadkę, Bill – znienacka, zaraz za nim pojawiła się TA dziewczyna. Z uśmiechem na twarzy pociągnęła go za ramię i zmusiła, by na nią spojrzał – Chyba mieliśmy umowę, czyż nie? Daję ci namiary na dilerów, a ty zostawiasz dzieciaki ulicy, albo przekazujesz je mnie.
-Nie radzę ci mu pomagać, wydaje się być jakiś dziwny – starał się powiedzieć cicho, ale i tak go usłyszałem.
-Dla mnie jest całkiem normalny. A teraz radzę ci go zostawić – policjant spojrzał na mnie po raz ostatni, a potem zdenerwowany zaczął iść w swoją stronę – Za dwa dni dam ci znać gdzie kolejna dostawa! – zawołała jeszcze zanim, ale on tylko machnął ręką i poszedł dalej. Dziewczyna odwróciła się w moja stronę – Znów się spotykamy.
-Tylko tym razem to ty uratowałaś mnie – uśmiechnąłem się do niej, ale ona zachowała powagę – Dlaczego to w sumie zrobiłaś?
-Jak sam słyszałeś, mam z Billem umowę. Odpowiadam za dzieci ulicy w tym mieście, staram się im jakoś pomóc. Z tego co widzę, jesteś tu nowy, jesteś niepełnoletni i dam sobie rękę uciąć, że zwiałeś z domu.
-Masz racje we wszystkich trzech, ale dam sobie radę sam.
-Nie, mylisz się. Nie znasz tego miasta, ono cię zabije, jeśli będziesz tu sam – chciałem odejść jak najszybciej, bo zastając coraz bardziej narażam ją na niebezpieczeństwo. Ona jednak złapała mnie za nadgarstek i zatrzymała – Zginiesz, jeśli nie dasz sobie pomóc.
-Ludzie, którzy chcą mi pomóc rzadko kiedy dobrze kończą.
-I myślisz, że się tego wystraszę – przewróciłem oczami.
-Wiesz, ja i tak przyjechałem tylko na kilka dni. Potem idę dalej, więc…
-Więc na ten czas zamieszkasz ze mną. Akurat mam wolną kanapę – spojrzałem na nią ze zdziwieniem – Nie mów mi tylko, że nie przywykłeś do spania na kanapie, bo jak tak, to oddam cię Billowi.
-Nie, nie, ja tylko…nie znamy się, a jednak mi pomagasz.
-Tylko się odwdzięczam – uśmiechnęła się lekko – Teraz chodź, pokarzę ci mieszkanie.

Dziewczyna puściła moją rękę i w ciszy szliśmy przed siebie, mijając innych ludzi. Po jedni nie jeździło wiele samochodów, za to na chodniku aż roiło się od ludzi. Nie mogłem rozgryźć tego miejsca. Czarnowłosa szła pierwsza, co chwila oglądając się, czy nadal za nią podążam. Ta dziewczyna, to naprawdę wielka zagadka. Pierw śmiała się, bo chciałem jej pomóc, a teraz sama pomaga mi.
Szliśmy tak dalej, aż zaczął padać deszcz. Ludzie zaczęli iść szybciej, chcąc schować się pod dachami budynków. Ona natomiast tylko stanęła i spojrzała w niebo.

-Naprawdę się nade mną znęcasz, co? – zapytała samą siebie, a może kogoś innego.

Nie miałem zamiaru dać jej zmoknąć. Szybko pociągnąłem ją za rękę i razem schowaliśmy się pod daszkiem jakiegoś domu. Ściągnąłem plecak i zajrzałem do środka. Ubrania były suche. Wyciągnąłem moją szarą bluzę z kapturem i nie czekając na zgodę założyłem ją na nią. Dziewczyna wyglądała na bardzo zdziwioną. Nie spuszczała ze mnie wzroku nawet na jedną sekundę.

-Łał, jaki z ciebie gentelman – powiedziała z uśmiechem na twarzy – Dzięki.
-Nie ma sprawy – odwzajemniłem uśmiech, ale dziewczyna w momencie spoważniała i odwróciła wzrok – Coś się stało? – zapytałem zaniepokojony.
-Nic, ja tylko…Jesteś dla mnie taki miły, jak nikt dotąd. Nie przywykłam do tego – niepewnie złapałem ją za dłoń, a ona spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Nic nie powiedziałem, a jedynie uśmiechnąłem się. Ona odwzajemniła uśmiech i znów nie spuszczała ze mnie wzroku.
-Jak masz na imię? – zapytałem, chcąc przerwać ciszę.
-Raven, a ty?
-Zak. Zak Sobota.

***

Kiedy deszcz już przestał padać wróciliśmy do naszej wędrówki. Czym bardziej zbliżaliśmy się do mieszkania, tym gorzej wyglądały budynki. Raven musi mieszkać w naprawdę parszywej dzielnicy.

-A twoi rodzice nie będą źli? –zapytałem nie zatrzymując się.
-Nie. Nie mieszkam z nimi – zdziwiłem się – Wychował mnie zastępczy ojciec, ale nie dogadywaliśmy się, więc mając trzynaście lat uciekłam z domu. Podróżowałam tak między miastami, aż postanowiłam zostać tutaj.
-Pewnie było ci ciężko.
-Musiałam znaleźć w miarę tanie mieszkanie, zacząć jakoś legalnie zarabiać, czego w sumie do tej pory nie osiągnęłam i żyć jakby nic się nie stało.
-Czyli to dlatego pomagasz innym dzieciakom, które uciekły z domu – dziewczyna zaśmiała się cicho.
-Rozgryzłeś mnie. Nie chcę, żeby ktoś, kto w życiu wystarczająco się nacierpiał, musiał mieszkać pod mostem i nie mieć pieniędzy na jedzenie. Nie chcę, by ktokolwiek miał tak ciężko jak ja miałam.

Ona mówiła tak mądrze… Nie wiem, co ją spotkało w życiu, ale widać, że nie chce o tym wspominać. Jest bardzo mądra i pomocna i piękna…Co ja wyrabiam?! Nie powinienem zawierać z nią żadnych przyjaźni! Mogę ją przecież skrzywdzić! Ale jak jej teraz odmówić? Chyba będę musiał trzymać nerwy na wodzy i modlić się, żebym jakoś wytrzymał te kilka dni.

Po jakiś dziesięciu minutach spacerku byliśmy na miejscu. Weszliśmy na piąte piętro zniszczonego bloku i do mieszkania Raven. Widać było, że dziewczyna nie ma za dużo pieniędzy. Meble były bardzo zniszczone, pewnie po poprzednim właścicielu, albo ze śmietnika. Ze ścian odchodziły tapety, a podłoga skrzypiała. Czarnowłosa pokazała mi kanapę, na której będę spał, a potem razem zjedliśmy kanapki. Nie ukrywam, coś było nie tak z chlebem, bo były ohydne! Zachowałem jednak godność i jadłem pomimo obrzydliwego smaku.

***

Był już wieczór, a my siedzieliśmy na kanapie i opowiadaliśmy o sobie.

-Dobra, czym zajmują się twoi rodzice? – zapytała roześmiana jeszcze po ostatnim pytaniu o ulubiony kolor.
-Są Kryptozoologami – Raven uniosła ze zdziwienia brew – Zajmują się badaniem Kryptyd, czyli stworzeń  uznanych za dawno wymarłe, bądź znane z przekazów.
-Na przykład Wielka Stopa! – zaśmiałem się cicho, bo jej podany przykład bardzo mnie rozśmieszył. Gdyby tylko wiedziała, ile Kryptyd jest na świecie.
-Na przykład. A twój ojciec zastępczy, czym się zajmuje?
-Cóż, ciężko powiedzieć. Jak ostatni raz go widziałam, mówił o sobie archeolog, ale nawet nie ruszał się z domu. Przeglądał tylko jakieś stare dokumenty o pradawnym stworzeniu, czy czymś tam – Raven machnęła ręką i wzięła łyk stojącej obok wody – Ojciec nigdy się mną nie interesował, tak jak moją starszą siostrą. To ona mi pomagała w lekcjach i w życiu. Niestety nie mogła mi pomóc we wszystkim.
-I uciekłaś.
-I uciekłam – dziewczyna posmutniała – Miałam dosyć ciągłego trenowania mnie bóg wie po co i wiecznych pretensji, że nie spełniam jego oczekiwań. Czy on kiedyś pomyślał, że nie spełnia moich… - nastała niezręczna cisza, ale ciemnowłosa szybko ją przerwała – A ty, czemu zwiałeś z domu? Twoje życie wydaje się być szczęśliwe – oj, nawet nie wiesz, jak się mylisz.
-To trochę skomplikowana i długa historia.
-Mamy czas – Raven przeszła do siadu skrzyżnego, podparła głowę na rękach, a z kolei ręce na kolanach.
-Jak miałem jedenaście lat okazało się, że mam małe problemy… - próbowałem znaleźć odpowiednie słowo – Zdrowotne. Rodzice nieźle się przeze mnie wycierpieli, straciliśmy dobrego przyjaciela… - nie chciałem za nic kończyć tej opowieści, ale Rae złapała moją dłoń – Potem mi przeszło i wszystko wróciło do normy, a przynajmniej tak myślałem. Ta „choroba” wróciła i nie chciałem o niej mówić rodzicom, ale wszytko wymyka mi się spod kontroli i nie chciałem, by znów przeze mnie cierpieli.
-Dlatego uciekłeś. Nie przez nich, a dla nich – pokiwałem potwierdzająco głową – To akt wielkiej odwagi, Zak. Poświęcić się dla dobra swoich bliskich – nic nie mówiłem. Chciałem powiedzieć jej całą prawdę, szczerze chciałem, ale bałem się, że już nie będzie patrzeć na mnie w ten sam sposób co teraz.

Nagle poczułem, jak Raven przysuwa się do mnie, kładzie swoją głowę na moim ramieniu i zamyka oczy. Delikatnie objąłem ją w talii i również zamknąłem powieki. Siedząc tak, razem, w krótkim czasie usnęliśmy.

Narracja trzecio osobowa
Wielki stwór, którego ciało połączone było stworzone z części ciała wielu Kryptyd leżał nieprzytomny i przypięty energetycznymi kajdanami do łóżka w celi. Żył, ale był w śpiączce, bo jego energia życiowa została wyssana. Pilnowany przez strażników i cały system zabezpieczeń, nie miał prawa się wydostać z więzienia. Jednak ktoś, postanowił mu w tym pomóc. Jakaś mała osóbka, od góry do dołu ubrana w czarny kombinezon zasłaniający jej twarz powaliła strażników i dostała się do celi. Tam udało się jej przepuścić odpowiednią ilość prądu przez ciało stworzenia i „reanimować” je. Stwór w jednej sekundzie otworzył oczy i uwolnił się z kajdan.

-Witam i bienvenue! V.V. Argost powrócił do świata żywych!
-Hej, aktorzyno, może byśmy już lecieli? – odezwała się dziewczyna, która go ożywiła.
-Nie dasz mi się nacieszyć tą piękna chwilą?
-Nie. Jeśli chcesz złapać Zaka Sobotę, to musimy się spieszyć. Dlatego radzę ci, rusz cztery litery!


Zdenerwowany na swoją wybawicielkę Argost uległ jej namową. Złapał dziewczynę, a następnie wyleciał z celi i coraz wyżej, aż znalazł się na wolności. Miał zamiar zemścić się na młodym Sobocie i tym razem, nic mu nie przeszkodzi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz