Zaczęłam się budzić. Nie
wiem, ile spałam, ale sądząc po otoczeniu, które ani trochę się nie zmieniło,
bardzo krótko. Podniosłam się z ziemi i zaczęłam rozglądać w poszukiwaniu Zaka.
Nie było go. Na ziemi leżała tylko jego broń. To coś go zabrało, a ja na to pozwoliłam! Co ja
mam zrobić?! Jak mam mu pomóc?! Moment, czemu ja tu ciągle stoję w ogóle?
Puknij się w głowę Raven, jesteś w Bellwood! Jestem pewna, że wielki Ben
Tennyson mi pomoże. Teraz tylko wystarczy znaleźć bazę Hydraulików. Tak, to
może być cięższy orzech do zgryzienia. Ale i na to znajdzie się pomysł. Zabrałam
z ziemi Pazur i wyruszyłam na poszukiwania.
Chodziłam po mieście w
poszukiwaniu banku. Znajdował się w samym centrum pełnym ludzi. Lepiej trafić
nie mogłam. Weszłam do środka, a zaraz potem sprawiłam, że wszystkie meble
zaczęły latać. Ludzie wrzeszczeli, przez przypadek podniosłam niektórych z
nich, ale nic nie szkodzi. Hydraulicy w końcu się tu zjawią. „Jeżeli nie można
kogoś znaleźć spraw, by ten ktoś przyszedł do ciebie”. Tak mówił mój zastępczy
ojciec. To chyba jedyna rzecz jakiej mnie nauczył, która mi się przydała. Dla
większego zamieszania wybiłam szyby. Zobaczyłam, że ktoś dzwoni po pomoc. W
samą porę, to unoszenie przedmiotów już mi się nudziło.
Po kilku minutach na miejsce
przyjechały jasne, opancerzone samochody, z których wyszły jakieś dziwne
stworzenia, chyba kosmici. Wśród nich zobaczyłam też kilkoro ludzi. Moją uwagę
zwrócił jednak znany z telewizji chłopak. Brązowe włosy opadały mu na czoło, a
zielone oczy śmiały się bardziej niż usta. Miał na sobie ciemnozieloną bluzkę z
numerem dziesięć, trampki i brązowe jeansy. Na ręce miał ciekawy zegarek. Razem
z nim stał niebieski kosmita w granatowym kombinezonie. W ręku trzymał jakąś
broń, tak myślę. Nie chciałam wdawać się w walkę, więc gdy tylko znaleźli się w
środku opuściłam wszystko na ziemię i podniosłam ręce do góry.
-Poddaję się – uśmiechnęłam
się lekko, a chłopak zmierzył mnie wzrokiem – Wybaczcie to zamieszanie, ale
musiałam was jakoś znaleźć.
-A kim jesteś, jeśli można
wiedzieć? – zapytał niebieski stwór.
-Moje imię raczej na nic się
wam nie przyda. Mam jednak sporo informacji, które mogą. I jeszcze, musicie mi
pomóc znaleźć przyjaciela.
-Czyli chcesz zgłosić
zaginięcie? – dopytał Hydraulik, a ja pokiwałam głową.
-Opuście broń – rozkazał zielonooki
i podszedł do mnie – Mam nadzieję, że nie robisz sobie żadnych żartów, bo
jesteśmy obecnie trochę zajęci.
-Jak najbardziej nie –
powiedziałam już dużo poważniej. Kosmita tyrpnął chłopaka w ramię.
-Powinniśmy zabrać ją do
bazy, Ben.
-Pierw chcę się dowiedzieć o
co jej chodzi, Rook.
-Jak już mówiłam, chcę
zgłosić porwanie – przerwałam im – Chodzi o mojego przyjaciela. Porwał go jakiś
kosmita, czy inny dziwny stwór.
-Kiedy to się stało? –
zapytał Rook.
-Dziś, jakąś godzinę temu.
-Streszczaj się – rzucił Ben,
a ja zmierzyłam go wzrokiem – Powiesz, jak się nazywa.
-Zak Sobota – oczy chłopaka
otworzyły się szerzej. Czyżby go znał?
-Miałaś z nim kontakt?
-Poznałam go prawie dwa
tygodnie temu. Wczoraj przyjechaliśmy tutaj. Znasz go, prawda?
-Poznaliśmy się jakieś trzy
miesiące temu. Sobotowie pomagali nam rozwiązać jedną ze spraw – wskazał na
siebie i partnera – Dwa tygodnie temu jego rodzice powiedzieli nam, że uciekł.
-Możesz dokładnie opisać jak
wyglądał stwór, który go zabrał? – przerwał Benowi Rook.
-Był wielki. Widziałam, że ma
czerwone skrzydła, a jego ręka była głową smoka – Hydraulicy wymienili
spojrzenia – Wy już wiecie kto to jest – rzuciłam nieco oskarżycielsko.
-Nazywa się V.V. Argost –
wyjaśnił zielonooki – Powiedzmy, że ma uraz do Zaka. Siedział w naszym
więzieniu, ale przed kilkoma dniami zwiał z pomocą nieznanej nam dziewczyny.
Obawialiśmy się, że może chcieć zemsty – spuściłam wzrok. Zak ma naprawdę
wielkie kłopoty, a my tu stoimy i gadamy.
-Powinniśmy działać.
-Zgadzam się z tobą…
-Raven – dokończyłam, a Ben
pokiwał głową.
-Jedźmy do naszej bazy. Rook,
zadzwoń do Sobotów i powiadom ich o sytuacji.
Kosmita pokiwał
porozumiewawczo głową, a my opuściliśmy budynek. Już wkrótce poznam rodziców
Zaka i co ja im wtedy powiem? Że pozwoliłam, by ich syna porwało to coś? Co oni
sobie o mnie wtedy pomyślą…Zawiodłam ich. Zawiodłam jego…
Oczami Zaka
Ciemność. Ogarniała mnie
ciemność i byłem pewny, że mam deja vi. Nie mogłem się ruszyć, chyba byłem do
czegoś przypięty. Nie miałem bladego pojęcia co się stało. Ostatnią rzeczą,
jaką pamiętam był nasz pocałunek, a potem…a potem nic. Straciłem przytomność i
obudziłem się tutaj, w tej ciemności.
Nagle usłyszałem dźwięk
otwieranych drzwi. Były ciężkie, pewnie metalowe. Głośne kroki zbliżały się do
mnie. Starałem się zobaczyć choć kontur idącej do mnie osoby, ale było zbyt
ciemno.
-Witam i bienvenue Zaku Sobota – to był jego głos.
-Argost? – zapytałem z niedowierzaniem,
a światła w momencie się zapaliły. Stał tuż przede mną z wrednym uśmiechem –
Widzę, że znów oszukałeś śmierć – starałem się rozmawiać z nim jak zawsze – na
luzie – Wyglądasz jeszcze gorzej niż przedtem – chyba go wkurzyłem, bo
oberwałem całkiem mocno w brzuch. Jęknąłem z bólu.
-Radzę ci oszczędzać siły. Już wkrótce,
będą ci potrzebne – ciągle się uśmiechając opuścił pomieszczenie.
Dopiero teraz zorientowałem się, gdzie
jesteśmy. Murowane, ciemne ściany pokryte pajęczynami, stół do tortur, do którego
byłem przypięty. To wskazywało na jedno miejsce – Dziwny Świat.
Leżałem tak i byłem pewien, że Argost z
kimś rozmawia. Niestety te grube ściany wszystko zakłócały i nie mogłem
zrozumieć co. Czułem też obecność jakiejś Kryptydy, pewnie Munyii. Wpadłem na
pewien pomysł i mam szczerą nadzieję, że zadziała. Spróbowałem nawiązać kontakt
z ową Kryptydą i jakimś sposobem zacząłem widzieć jego oczami. Widziałem
Argosta i jakąś dziewczynę, albo kobietę. Nie wiem dokładnie, bo była ubrana w
czarny kombinezon i maskę. Rozmawiali ze sobą, trochę kłócili.
-Możesz mi wytłumaczyć, jakim sposobem chłopak
odzyskał pełną moc, a ja nie?! – wrzeszczał na dziewczynę, ale to nie robiło na
niej wrażenia.
-Czyż to nie jest oczywiste? –
zapytała, krzyżując przy tym ręce – Kiedy postanowiłeś połączyć swoją moc Kura,
z jego, w twoim ciele rozpoczęła się bitwa. Kur i Anty Kur, walczyli o miejsce
w nowym organizmie. Kur, który żył w chłopcu wygrał, ale przedtem ich walka cię
zabiła. Kiedy zwycięzca stracił ciało, powrócił do swojego poprzedniego
właściciela i czekał, aż wszystkie siły mu nie wrócą.
-Chcesz więc powiedzieć, że nie mogę go
pokonać?
-Zdoła przejąć nad tobą kontrolę. Teraz
jesteś tylko nic nie wartą Kryptydą z mocami telepatycznymi – Argost się tym
określeniem nieźle zezłościł. Złapał nieznajomą za rękę i przystawił ja do
ściany.
-Radziłbym zważać na słowa.
-I na czyny! Nie zapominaj, że mamy
umowę. Złapałeś Zaka, trochę go pomęczysz, ale to ja przekażę go Trójcy –
jakiej znowu Trójcy? – A kiedy nasza broń będzie gotowa, zabije go.
-Ale to ja muszę go zabić! – nagle
dziewczyna sięgnęła po coś przyczepionego do pasa, nacisnęła guzik i w jej ręce
pojawił się miecz. Przejechała nim po ręce Argosta i zmusiła go, by ją puścił.
-Posłuchaj mnie choć raz uważnie! Już
ci mówiłam, że jeżeli broń zawiedzie, będziesz mógł spróbować go zabić, ale nie
daję ci wielkich szans.
-To się jeszcze okaże.
Musiałem przerwać więź, bo Argost
właśnie wracał do mojej celi. Zaraz za nim szła dziewczyna. Oboje stali
naprzeciw mnie, nic nie mówili.
-Jest twój – rzuciła zamaskowana, po
czym opuściła pomieszczenie. Oj, szykuje się długi dzień…
Narracja trzecio osobowa
Krótko obcięta szatynka leżała na łóżku
i starała się zasnąć. Przez ostatnie dni miała z tym nie lada problemu, pewnie
spowodowane jego powrotem. Trójca się coraz bardziej denerwuje, w dodatku ich
broń jest nieposłuszna. Pod ich presją, dziewczyna musiała posunąć się do
bardzo drastycznych metod, ale zdołała wykonać zadanie. Kur zostanie
przyprowadzony na śmierć za kilka dni, ale jakimś sposobem musi tu jeszcze
ściągnąć jego przyszłego zabójcę. Słodkie oczka raczej tu nie pomogą. Będzie
musiała jej coś obiecać…
Zielonooka podniosła się z łóżka i
skierowała do łazienki. Zimne prysznice zawsze pomagały się jej zrelaksować.
Włączyła światło i zerknęła w lustro. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do
nowego koloru. Jej włosy zawsze były jasne, blond, a teraz mają piękną,
kasztanową barwę.
Zdjęła z siebie ubrania i weszła pod
prysznic. Zimna woda zaczęła spływać po jej głowie, ciele, a na jej skórze
pojawiła się gęsia skórka. Przeczesała mokre już włosy palcami i delikatnie
oparła czoło o kafelki. Ostatnio coraz częściej wracały do niej wspomnienia,
związane z dzieciństwem. To, jak ojciec trenował ją, zmuszał do walki, do
ciągłej nauki ciosów, do gimnastyki, uczenia się władania mieczem. Mogłaby tak
wyliczać w nieskończoność. Całe jej życie skupiało się na jednym zadaniu, które
musiała wykonać, ale była zbyt słaba. Była jedynie nieudanym testem, który
przez lata stał na zakurzonej półce, a teraz, kiedy znów jest potrzebny, został
wyczyszczony i zmuszony do pracy. Za to obiekt 2.0 nie chce współpracować. Cóż za
ironia. Ona pragnęła spełnić swoje przeznaczenie, a jej następczyni wręcz
przeciwnie. I gdzie tutaj sprawiedliwość?
Szatynka zakręciła wodę i wyszła spod
prysznica. Wytarła się dokładnie ręcznikiem i wróciła do pokoju. Tam założyła
nowe ubrania, w których miała zamiar spędzić nadchodzący dzień. To był ten
dzień, więc musiała wyglądać wyjątkowo. Założyła obcisłe, białe spodnie, ciemny
top odsłaniający jej sporą część brzucha, motocyklówki w podobnym kolorze,
czarną kurteczkę z różowymi łatami i turkusowymi ćwiekami na ramionach, również
rękawiczki w tym samym kolorze i różowe gogle. Do ręki chwyciła swój miecz,
nacisnęła odpowiedni przycisk na rękojeści i ostrze zmieniło się w krótką
pałkę, którą mogła przyczepić do spodni. Podeszła do okna i przesunęła zasłony
na jedną stronę, wpuszczając do pokoju wschodzące słońce. To nowy dzień…
Oczami Raven
Wielki, pomarańczowy poduszkowiec
lądował w hangarze Hydraulików. Musiałam przygotować się na ten nadchodzący
moment. Będę musiała powiedzieć im wszystko, każdy, nawet najmniejszy szczegół,
mogący doprowadzić nas do Zaka. Będę musiała spojrzeć im w oczy i powiedzieć,
że pozwoliłam Argostowi go zabrać.
Pierwszą osobą, jaką zauważyłam była
kobieta o białych włosach i niebieskich oczach, pewnie jego mama. Kolejny szedł
ciemnoskóry mężczyzna ze szramą na prawym oku, czyli ojciec Zaka. Nie miałam bladego
pojęcia czym był idący za nimi stwór. Przypominał wielkiego goryla, ale to na
pewno nie był goryl.
Niepewnie zrobiłam krok w przód, ale
stchórzyłam. Nie mogłam tam iść, nie sama. Ben wyszedł powitać Sobotów, a po
krótkiej rozmowie wskazał na mnie. Wstrzymałam oddech. Oczy całej czwórki
wpatrywały się we mnie, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Kobieta zaczęła iść
w moją stronę. Przełknęłam ślinę. Stanęłyśmy twarzą w twarz, a ja nawet nie mogłam
się odezwać.
-Ja… - zaczęłam, podając jej przy tym
Pazur – Ja przepraszam – białowłosa zdziwiła się.
-Za co?
-Pozwoliłam, by on zabrał Zaka –
odwróciłam wzrok, ale jedynie na chwilę. Muszę patrzeć jej w oczy.
-Nie patrz na to w ten sposób –
uśmiechnęła się od mnie pokrzepiająco – Nawet nie masz pojęcia, jak jestem ci
wdzięczna – otworzyłam szerzej oczy – Ben mówił, że pomogłaś Zakowi po waszym
pierwszym spotkaniu i od tego czasu byliście nie rozłączni. Dzięki tobie mój
syn znów poczuł się szczęśliwy.
-Ale ja pozwoliłam…
-Nie mogłaś mu pomóc. Argost to bardzo
potężny przeciwnik, zwłaszcza teraz. Nic nie mogłaś zrobić – westchnęłam –
Byłam w waszym starym mieszkaniu i znalazłam zdjęcie. Twoje i Zaka – więc
jednak tam zostało – Już dawno nie widziałam, by mój syn był tak szczęśliwy,
jak na tym zdjęciu – na samą myśl o tym wspomnieniu uśmiechnęłam się.
Tego dnia biegaliśmy po dachach miasta,
straszyliśmy gołębie, jedliśmy pizzę. Byliśmy naprawdę rozbawieni i szczęśliwi.
Już wtedy…już wtedy coś do niego poczułam. Wiedziałam, że jesteśmy podobni, że
może nawet mamy wspólne przeznaczenie.
-Nie ma czasu na pogawędki –
powiedziałam po chwili jak najpoważniej umiałam – Musimy znaleźć Zaka. Za
wszelką cenę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz