niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział XIII - Nikt nie oszuka programu


-Jesteś pewien, że nic jej nie jest? – już chyba po raz setny pytałem Doyla.



Razem z tatą, Fiskertonem, Komodo i Zon lecieliśmy do Rio, gdzie miało się odbyć spotkanie Doktor Marous i Lincolna Pierce’a. Raven i Doyle chcieli zatrzymać wredną Panią Doktor, ale nie zdołali. Jak zrozumiałem, miała specjalny zegarek, który potrafił generować dźwięki takie, jak flet Gilgamesza, tym samym raniąc Rae. Teraz dziewczyna jest w śpiączce, bo użyła zbyt wiele mocy by zatrzymać pędzącą na nią i Doyla wodę. Już kiedyś opowiadała mi o sytuacji, kiedy to siłą woli podniosła cały budynek, a potem leżała w śpiączce cały miesiąc i obawiałem się, że teraz będzie tak samo. Jednak tym razem będzie mieć lepszą opiekę. Mama została w domu, gdzie teraz leci Doyle, razem z Raven. Tam Drew dokładnie ją zbada i upewni się, że jest cała i zdrowa. Mimo to, czuję się winny, że nie będę na nią czekał… Ale w głębi serca wiem, że Raven nie darowałaby mi, gdybym zaprzepaścił szansę złapania dwóch przywódców Trójcy.



-Jestem całkowicie pewien – odparł Doyle, wyraźnie zdenerwowany ponowieniem pytania – Puls w normie, temperatura w normie, po prosu śpi. Co więcej mam ci powiedzieć?

-Nic – pokręciłem przecząco głową – Po prostu jej pilnuj.

-Ma się rozumieć.




Po tych słowach rudowłosy rozłączył się, a jego obraz zniknął z ekranu na statku. Cicho westchnąłem i rozsiadłem się w fotelu. Miałem na sobie kombinezon, którego już tak dawno nie nosiłem i muszę przyznać, że chyba się od niego odzwyczaiłem, bo jest teraz strasznie niewygodny. Fiskerton spojrzał na mnie z niepokojem i „zapytał”, czy wszystko w porządku.



-Jest dobrze, Fisk. Po prostu trochę się od niego odzwyczaiłem. Ale dzięki, że pytasz – Lemurianin uśmiechnął się i pokazał kciuk w górę, po czym zaczął bawić się z komodo piłką.



Miło mi się ich oglądało. Szkoda tylko, że nie mają już do mnie całkowitego zaufania, ale im się nie dziwię. Po tym, co zrobiłem, ja sam nie mam do siebie pełnego zaufania. Kur już jakiś czas się nie odzywał, ale wiem, że tylko czeka na okazję, żeby przejąć nade mną kontrolę. I boję się, że kiedy to zrobi, ucierpią moi najbliżsi.

W tym Raven…



-Daleko jeszcze? – zapytałem ojca, który pilotował sterowiec – Chciałbym wreszcie ich dorwać i wrócić do domu.

-Co się tak niecierpliwisz? – odparł pytaniem, nie odwracając wzroku od steru - Chodzi o tą dziewczynę?

-Ta dziewczyna ma na imię Raven. I owszem, chodzi o nią – mężczyzna cicho westchnął – Czemu jesteś do niej aż tak sceptycznie nastawiony. Zdajesz sobie sprawę, że jest dla mnie bardzo ważna?

-Jesteś tego pewien? – odwrócił wzrok w moją stronę – Jesteś pewien, że nie jest szpiegiem? Że nie gra, żeby zdobyć twoje zaufanie?

-Jak w ogóle możesz tak mówić?! – podniosłem się z fotela i ruszyłem w jego stronę – Gdyby nie ona, byłbym martwy. I ty też byłbyś martwy. Dała nam wszystko, co mogła, a ty jej tak odpłacasz? Rzucasz bezpodstawnymi oskarżeniami?!

-Bezpodstawne to one z pewnością nie są! – zaprzeczył – To Trójca ją stworzyła. Nie wiemy jak, nie wiemy z czego, nie wiemy co ona ma w środku. Nie mamy bladego pojęcia do czego jest zdolna.

-Ty może nie, ale ja wiem doskonale. Jest zdolna do największego poświęcenia, jest zdolna wytrzymać ból, żeby tylko ktoś inny nie cierpiał! Jest zdolna poświęcić wszystko dla dobra innego człowieka!

-Nie wiesz tego…

-Owszem wiem! – ryknąłem – To ty nic nie wiesz… Nie masz bladego pojęcia co ona czuje. Ani co czuję ja…

-Być może masz rację, ale teraz nie czas na rozmowę. Jesteśmy na miejscu.



Spojrzałem przed siebie, a moim oczom ukazał się wielki pomnik Jezusa Chrystusa. Już raz byłem w Rio, ale było to tak dawno, że zapomniałem jak piękne jest to miejsce, jak wiele tu zieleni. Szkoda tylko, że nie ma ze mną Raven… Moglibyśmy razem je pozwiedzać…

Zatrzymaliśmy się nad lasem, by niepotrzebnie nie zwracać uwagi mieszkańców. Zjechaliśmy w dół na linach, a następnie udaliśmy się w stronę miasta. Nie mieliśmy pewności gdzie Doktor Moraus miała spotkać się Piercem, a więc tak naprawdę szukaliśmy igły w stogu siana. Zon latała wysoko nad nami i oglądała wszystko z lotu ptaka. Tata wypytywał ludzi na ulicy, czy przypadkiem nie widzieli Pani Doktor, pokazując im przy okazji zdjęcie oczywiście. Ja starałem się wymyśleć, gdzie ktoś taki jak oni mogliby się spotkać. Jakiś hotel? Nie, to dla nich za proste. Laboratorium? Wątpię. A może kościół? Nie, nie przylatywaliby specjalnie do Rio. Muszą spotkać się w jakimś unikalnym miejscu, które jest tylko tutaj… Już wiem!



-Tato – zwróciłem się do mężczyzny. Ciemnoskóry podszedł bliżej mnie – Już wiem gdzie się spotkają. Pod posągiem Chrystusa. To dla nich idealne miejsce!

-Możesz mieć rację. W takim razie chodźmy.



Ruszyliśmy przed siebie na główną ulice, którą z kolei udaliśmy się prosto do posągu Jezusa Chrystusa. Z nieba wydawał się on oczywiście mniejszy, ale patrząc z ziemi, jest naprawdę ogromny.  Mijaliśmy bardzo wiele przechodniów, którzy to fotografowali posąg, to Fiskertona i Komodo. Po tylu latach zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że przyciągamy uwagę ludzi. Niestety jest nam trochę ciężko działać „pod przykrywką”.

Kiedy doszliśmy do posągu moją uwagę od razu przykuła ciemnoskóra kobieta z czarnymi włosami spiętymi w kucyka, ubrana w krwistoczerwoną suknię bez ramiączek i szpilki. W dłoni trzymała pendrive i rozglądała się dookoła, najpewniej w poszukiwaniu Pierce’a. Całe szczęście nie zdążyła nas jeszcze dostrzec, dzięki czemu mieliśmy element zaskoczenia.



-Powinniśmy zaczekać, aż przyjdzie Pierce – zaproponował tata, ale ja pokręciłem przecząco głową.

-To zły pomysł. Teraz mamy szansę ją złapać. Co jeśli nas zauważy i ucieknie? 

-Nadal uważam, że powinniśmy zaczekać.

-Ale ja nie – sprzeciwiłem się i ruszyłem w stronę kobiety.

-Zak! – zawołał za mną Doc, ale było już za późno.



Od Doktor Moraus dzieliło mnie jakieś pięć metrów. Przechodziłem między przechodniami, by wtopić się w tłum, choć moje biało – czarne włosy raczej w tym nie pomagają. Trzy metry, jeszcze trochę. Dwa i… Zobaczyła mnie. Jej ciemne oczy zatrzymały się na mnie. Kobieta chyba się zlękła i cofnęła o kilka kroków. Teraz już nie było na co czekać. Przyśpieszyłem kroku i teraz dzielił mnie od niej jedynie metr. Nie widziałem, żeby miała jakąkolwiek broń, czy zegarka. Ale coś mi tutaj nie pasowało. Skoro rzeczywiście jest jedną z przywódców Trójcy, dlaczego przyszła bez jakiejkolwiek obstawy?

Oczywiście musiałem mieć rację. Kilkanaście osób, ubranych jak zwykli turyści wyciągnęli broń i wycelowali ją we mnie. Przekląłem pod nosem zły na samego siebie i zrezygnowany uniosłem ręce na znak, że się poddaję.



-Proszę, proszę, proszę – Pani Doktor z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła w moją stronę – Kogo my tu mamy? Czyż to nie jest nasz młody Kur?

-Co? – pogrywałem z nią – Ja mam na imię Zak. Coś ci się chyba pomyliło, paniusiu – na te słowa mina kobiety zrzedła. Zbliżyła się jeszcze o krok i przyłożyła mi z liścia.

-Powinieneś nauczyć się szacunku dla dorosłych, szczeniaku. Masz w ogóle pojęcie z kim rozmawiasz?

-Z kimś, kto już dawno powinien być martwy.

-Amanda Steward zginęła wiele lat temu. Stephanie Moraus stworzyła Trójca. Dali mi nowe życie i środki na kontynuowanie moich badań.

-A przy okazji całkiem niezłą posadę, czyż nie? Nie wyglądasz mi ani na Ojca, ani na Syna, a więc jesteś Duchem, jak mniemam – ciemnowłosa chwyciła mnie za twarz i wbiła ostre pazury w moje policzki.

-Wydajesz się mądrym chłopcem, a mimo to przyszedłeś tu sam…

-A ktoś mówił, że jestem tu sam? – wycedziłem przez żeby i uśmiechnąłem się do niej wrednie.



Ciemnoskóra w momencie puściła mnie i rozejrzała się dookoła. Chwilę później usłyszałem strzały, krzyki, wręcz wrzaski. To był znak, że tata, Fisk i Komoda zaatakowali. Doktor Moraus zacisnęła ze zdenerwowania pięści.



-Kur ma żyć, ale reszta może gryźć ziemię. Zabić ich i zróbcie to tak, by cierpieli – rozkazała, po czym szybkim tempem zaczęła iść w stronę miasta.



Nie mogłem pozwolić, by nam uciekła, musiałem coś zrobić. Wiedziałem, że ci ochroniarze nie mogą mnie zabić. Dlatego szybko sięgnąłem po pazur i przyłożyłem stojącemu najbliżej mnie gościowi, powalając go przy tym. Bądź co bądź, metal boli. Inny facet strzelił w moim kierunku, ale kula nawet mnie nie drasnęła. Podbiegłem do niego, unikając kolejnych strzałów i kopnąłem w twarz z półobrotu. Choć należą do Trójcy, to jakimiś komandosami to oni nie są.

Reszta ochroniarzy walczyła z tatą i moimi braćmi, dlatego ja postanowiłem ruszyć w pogoń za Doktor Moraus, póki jeszcze nie zniknęła mi z oczu. Byłem od niej dużo szybszy i dogoniłem ją w niecałe dwie minuty. Kobieta wbiegła w ślepy zaułek i nie wiedziała co powinna teraz zrobić.



-Bez swojego zegareczka nie jesteś już taka groźna, co? – zapytałem, zbliżając się do niej.

-Cóż, muszę przyznać, że nie spodziewałam się was tu. Byłam pewna, że i Raven i Pan Blackwell zatonęli. Jak widać myliłam się, inaczej nigdy byś mnie nie znalazł. Pociesza mnie jedynie fakt, że nasza broń się udała i rzeczywiście jest niezniszczalna.

-Nie nazywaj jej tak! – ryknąłem. Ciemnowłosa cofnęła się jeszcze o krok i uderzyła plecami o mur – Nic o niej nie wiesz.

-Mylisz się! Wiem o niej wszystko, to ja ją stworzyłam!

-Może i tak. Ale nie masz bladego pojęcia jaka jest naprawdę.

-Założymy się? – uśmiechnęła się chytrze – Nikt nie oszuka programu.

-Jakiego znów programu? – kobieta pokiwała przecząco palcem dając mi tym do zrozumienia, że nic więcej nie powie – W takim razie miejmy to już z głowy. Daj mi pendrive – rozkazałem i wyciągnąłem w jej kierunku rękę.



Ciemnoskóra spojrzała na urządzenie, potem na mnie. Ostatecznie skierowała dłoń, trzymającą dysk w moją stronę, aż nagle upuściła go i zdeptała, śmiejąc się przy tym.



-Nie! – zdenerwowałem się i już miałem ją uderzyć, kiedy nagle zaczęła się śmiać jak jakaś psychopatka.

-Trójca zawsze będzie czuwać.



Po tych słowach usłyszałem, jak Doktor Moraus coś przegryza i zdałem sobie sprawę, że to cyjanek. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić z ust kobiety zaczęła wypływać piana, a jej ciało upadło bezwładnie na ziemię. Przez krótki czas trzęsła się, a piana dalej wypływała, brudząc przy tym jej szyję, ale wszystko ustało, gdy jej serce przestało bić.

Podszedłem do martwej kobiety i zabrałem leżący obok niej pendrive. Nie byłem pewny, czy zdołamy cokolwiek z niego wyciągnąć, ale zawsze warto było spróbować. W końcu był to nasz jedyny trop w sprawie Trójcy. Tata miał rację. Powinniśmy zaczekać na przybycie Pierce’a. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej? Może wtedy nie zostalibyśmy ze zniszczonym dyskiem i martwą kobietą…



-Zak? – w uchu usłyszałem głos ojca – Gdzie jesteś? Potrzebujesz wsparcia?

-Nie… Już nie… Doktor Moraus nie żyje. Zabiła się – na chwilę nastała głucha cisza – Zostań, gdzie jesteś. Namierzę cię ze sterowca i po ciebie przylecę. Zabierzemy ciało Pani Doktor do domu, może uda nam się coś z niego ustalić. A dysk?

-Zniszczyła go, ale może jakoś dam radę go naprawić. 

-Rozumiem… - czyli w jego języku „po prostu świetnie, porażka na całej linii” – Zaraz będziemy.

-Jasne… - rozłączyłem się i zrezygnowany usiadłem na ziemi.



Po niecałych pięciu minutach tata był już na miejscu. Ułożyliśmy ciało Pani Doktor na noszach, które potem przypięliśmy do wciągarki lin, a ta z kolei zabrała je na sterowiec. Fisk odczepił nosze i z powrotem spuścił liny, który tym razem zabrały na górę nas.

Nie chciałem z nimi rozmawiać. Nie chciałem słuchać tego, że tata miał rację i że powinienem go słuchać. Ostatnimi czasy mam już powyżej uszu takich rozmów. Wiem, że czasem zachowuję się nieco nieodpowiedzialnie, ale to wszystko przez tą cholerną sytuację. Nie mogę się zbytnio skupić, bo moją głowę zaprzątają myśli o Kurze. Z drugiej strony nie mogę sobie też pozwolić na odpoczynek bo Kur może w każdej chwili przejąć kontrolę nad moim ciałem. To strasznie trudna sytuacja, ale rodzice tego nie rozumieją.

Nigdy nie rozumieli…

Zastanawiały mnie słowa Doktor Moraus odnośnie Raven. Nikt nie oszuka programu… Co ona miała na myśli? To, że Rae została stworzona, by zniszczyć Kura i zrobi to mimo wszystko? A może coś jeszcze innego? Co, jeśli Raven naprawdę ma jakieś wpojone rozkazy, których nawet nie jest świadoma? Nie chcę tak o tym myśleć, bo Rae jest dla mnie ważniejsza niż ktokolwiek inny, a myśl, że mogłaby mnie zdradzić jest nie do zniesienia. Dlatego wolę zostać przy tym, że Pani Doktor po prostu chciała mnie zdenerwować, wprowadzić w błąd, może nawet rozdzielić mnie i Raven.

Ale jej się to nie udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz