niedziela, 8 stycznia 2017

Rozdział XIV - Projekt "Kruk"


Zaraz po powrocie do domu udałem się w poszukiwanie Raven. Byłem pewien, że Doyle już tu z nią przyleciał, bo jak ostatnio rozmawialiśmy, był już niedaleko. Pierw zajrzałem do skrzydła szpitalnego, ale nikogo tam nie zastałem. Postanowiłem więc znaleźć mamę i od niej się dowiedzieć, gdzie jest Rae. Szczęście mi sprzyjało bo natknąłem się na białowłosą akurat jak wychodziłem ze skrzydła szpitalnego.



-Zak! – uśmiechnęła się do mnie – Wróciliście. Jak wam poszło?

-Nie zbyt dobrze. Doktor Moraus nie żyje, a w dodatku zniszczyła pendrive, który był naszą jedyną poszlaką odnośnie Trójcy – mówiąc to pokazałem zniszczone urządzenie.

-Myślisz, że uda ci się coś z niego wyciągnąć? – zapytała z nadzieją.

-Oby. Inaczej będziemy w ciemnej du… - kobieta skarciła mnie wzrokiem – No co? Mam już szesnaście lat, chyba mogę użyć słowa dupa?

-Oczywiście, że możesz. Po prostu…ostatnio dziwnie się zachowujesz, inaczej.

-Zmieniłem się. Myślałem, że akurat ty to rozumiesz.

-Rozumiem synku, rozumiem – szybko zaprzeczyła – Po prostu potrzebuję czasu by przyzwyczaić się, do nowego ciebie.

-Jasne…Słuchaj, tata zaraz przyniesie ciało Pani Doktor, chce abyście je zbadali, może uda się wam czegoś dowiedzieć – Drew pokiwała porozumiewawczo głową – Ja chciałbym w tym czasie odwiedzić Raven. Gdzie ona jest?

-W jej pokoju, tym co ostatnio.

-Dzięki.




Minąłem kobietę i ruszyłem prosto do sypialni, którą dostała podczas jej ostatniego pobytu tutaj. Po drodze minąłem ojca i Fiskertona, ale nawet się do nich nie odezwałem. W końcu dotarłem na miejsce, przeszedłem przez drzwi i pierwszym, co rzuciło mi się w oczy była jej twarz. Tak spokojna… Potem ujrzałem siedzącego obok łóżka Doyla. Na mój widok w momencie wstał i skierował się w stronę drzwi.



-Jej stan jest stabilny – powiedział, mijając mnie – Ale nie wiadomo, kiedy się obudzi – pokiwałem porozumiewawczo głową, a mężczyzna poszedł w stronę swojej sypialni. On pewnie też był tym wszystkim nieźle zmęczony…



Wszedłem do środka i usiadłem na krześle, gdzie wcześniej siedział Doyle. Było nieźle nagrzane, czyli pewnie spędził tu kilka godzin. Spojrzałem na dziewczynę. Leżała z głową lekko przekrzywioną w moją stronę, z zamkniętymi oczami i poważnymi ustami. Jej włosy rzeczywiście były teraz dłuższe, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Delikatnie odgarnąłem kilka zbuntowanych kosmyków z jej czoła. Gdyby to był normalny sen, pewnie zmarszczyła by brwi i pokręciła nosem, jakby starała się wyniuchać kto lub co jej przeszkadza. Robiła tak jak mieszkaliśmy razem. Czasami lubiłem przyglądać się jej jak śpi i poprawiać jej włosy, zupełnie tak, jak teraz. Czułem się wtedy taki zadowolony, że tylko ja tak mogę robić, że nikomu innemu by na to nie pozwoliła. To był dla mnie pewnego rodzaju zaszczyt. Ale teraz wcale nie czuję się dumny. Teraz, gdy to zrobiłem, chce mi się płakać. Brakuje mi tego prześmiesznego pociągania nosa i tej pojedynczej zmarszczki na czole, jaka jej się robi, gdy marszczy brwi. Bez tego mam wrażenie, że ona się już nie wybudzi. To okropna myśl, ale nie mogę jej od siebie odpędzić.

Delikatnie wyciągnąłem jej dłoń spod pościeli i pocałowałem ją. Ręka była zimna, zimniejsza niż zwykle, przez co miałem jeszcze większe wrażenie, że ona już nie wróci. Dlaczego cały czas tak myślałem… Powinienem być dobrej myśli, a nie pogrążać się w smutku. Powinienem przypomnieć sobie, co powiedział mi Doyle. Jej stan jest stabilny. A to znaczy, że nic jej nie jest. Obudzi się, jestem tego pewien. Po prostu nie mogę stracić nadziei…

***

Nie chciałem siedzieć bezczynnie i czekać, aż Raven się obudzi. Bo jak już się obudzi i dowie się, że nic nie zrobiłem w sprawie Trójcy, bo się na nią gapiłem, to tak mnie zleje, że to ja wyląduje w śpiączce. Dlatego postanowiłem zając się tym dyskiem.

Wróciłem do swojego pokoju i w jakiś sposób udało mi się go rozkręcić. Z wielkim zadowoleniem odkryłem, że pamięć jest prawie nietknięta, a co się z tym łączy i dane powinny się zachować. Jeśli tylko komputer ją odczyta, to cała reszta będzie jak bułka z masłem.

Włożyłem pamięć do specjalnego czytnika, jaki sam niedawno skonstruowałem i zaczekałem, aż wykryje ją komputer. Urządzenie musiało trochę pokminić, ale ostatecznie pamięć została wykryta jako zaszyfrowany nośnik. Zabezpieczenia stanowiły problem, ale nieduży. W końcu to był pendrive Trójcy, zdziwiłbym się, gdyby nie było zabezpieczeń. Włączyłem program deszyfrujący, który od razu zajął się łamaniem hasła do pamięci.

Byłem pewien, że zabezpieczenia będą silne i odszyfrowanie hasła może trochę zająć, a jako iż byłem zmęczony, postanowiłem się choć trochę przespać. Padłem na łóżko i sprawdziłem godzinę. Była druga popołudniu. Ustawiłem budzik na szesnastą, przewróciłem się na bok i zamknąłem oczy. Nim się zorientowałem, usnąłem.

***

Obudziłem się sam z siebie i jak szybko się okazało, przespałem budzik, bo było już wpół do szóstej popołudniu. Szybko zebrałem się z łóżka i pierwsze co sprawdziłem, jak poradził sobie program deszyfrujący. Ku mojemu zadowoleniu udało mu się złamać hasło i teraz miałem dostęp do wszystkich plików znajdujących się na pamięci. Pani Doktor nie postarała się dostatecznie dobrze…

Zanim zająłem się przeglądaniem plików poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Przebrałem się w dresowe spodenki, pomarańczową koszulkę i trampki. Udałem się też do kuchni i zrobiłem sobie kawę na pobudzenie. Z kubkiem gorącego napoju wróciłem do pokoju i usiadłem przy biurku. Wziąłem pierwszego łyka, po czym stwierdziłem, że ta kawa jest obrzydliwa, więc odstawiłem ją na bok.

Szybko zorientowałem się, że większości plików to badania Doktor Moraus. Miała trzy główne foldery zatytułowane „Kur” oraz „Kruk 1” i „Kruk 2”. Wszedłem w folder pod tytułem „Kur” i zajrzałem do pierwszego lepszego dokumentu. Pani Doktor opisywała w nim wpływ dźwięków pewnej częstotliwości, które ranią Kura. Takie dźwięki wydaje choćby Flet Gilgamesza, czy ten jej zegarek. W innym dokumencie pisała o tym, jak Kur z łatwością przejmuje kontrole nad ciałem swojej ofiary. Porównała go do pasożyta, który karmi się swoją ofiarą, kieruje nią, a kiedy ktoś chce go usunąć, zabija. To by wiele wyjaśniało. Dlatego tak trudno jest zniszczyć Kura bez zabijania nosiciela. Bo łączy ich więź, której nie da się przerwać. Mnie dziwi jedynie to, że nie zdołał przejąć nade mną całkowitej kontroli, jak to bywało z innymi. Ale to może przez to, że jestem człowiekiem, mam większą siłę woli niż kryptydy. Tak, zapewne tak. Szkoda tylko, że w żadnym z dokumentów nie pisze jak zniszczyć Kura nie zabijając nosiciela. I jak to się dzieje, że ten pieprzony duch zawsze wraca. Być może jeszcze tego nie wymyślili. Ale Raven mi mówiła, że została stworzona, by raz na zawsze zniszczyć Kura. Czyli tworząc ją wiedzieli, że podoła zadaniu. Może takie informacje są w innym folderze…

Dlatego też zamknąłem ten katalog, a otworzyłem folder zatytułowany „Kruk 1”. W nim nie było aż tak wiele dokumentów i w większości były stare. Udało mi się z nich jednak dowiedzieć, że projekt „Kruk” to właśnie ich broń do stworzenia Kura. Tylko, że pierwszy obiekt nie był dostatecznie dobry. Pani Doktor nie wciąż używa tutaj słowa „broń”, albo „obiekt”, a więc nie jestem pewny o kogo chodzi, ale z tego, co mówiła mi Rae, to Anna była pierwowzorem, a dopiero potem stworzyli ją. I to by się w sumie zgadzało. Kobieta pisała, że u broni odkryto jedynie przyśpieszony rozwój umiejętności co im nie wystarczyło. Reszta dokumentów zawierała informacje o tym, że obiekt został zabrany i odnaleziony wiele lat później. Wtedy zaczęli ją szkolić i stworzyli sobie idealnego żołnierza, choć i tak nie dość dobrego. W najnowszym dokumencie pisało, że chcą podać obiektowi nowe serum, dzięki któremu być może zdołają dać jej zdolności, które posiada obiekt 2, czyli zapewne Raven. To wciąż jednak nie mówiło mi zbyt wiele.

Dlatego też otworzyłem ostatni folder, a tam to już miałem niezłą lekturę. Dokumentów było więcej, niż w folderze „Kur”. W pierwszym z nich Pani Doktor napisała, że udało jej się stworzyć płód, a następnie wychować go w specjalnej komorze. Pobrała DNA od rodziców Raven, wgrała je do płodu, a następnie podała substancję, tę samą którą dostał obiekt 1. Szybko okazało się, że ten eksperyment się udał. Zaraz po osiągnięciu pełnej dojrzałości płodu, a mówiąc po ludzku, kiedy Raven stała się prawdziwym dzieckiem, jej moce zaczęły się ukazywać. Przedmioty w całym laboratorium unosiły się za jej sprawą. Niestety Trójca nie zdołała odkryć innych zdolności, bo oba obiekty zabrał jeden z ich ludzi, czyli pewnie ojciec Anny. Nadal jednak nie wiedziałem co to za tajemna substancja, którą podali i Annie i Raven i dlaczego zadziałała tylko na tej drugiej.

W następnych dokumentach opisywane były poszukiwania obu obiektów, a potem ich obserwacje, rozwój mocy Raven, praktycznie całe jej życie! Chcieli wiedzieć o niej wszystko. W ostatnich dokumentach pisze, że kiedy zabrali Raven do ich bazy, kiedy miała mnie zabić, pobrali od niej krew i przekształcili w nowe serum. To pewnie to chcą podać teraz Annie. Dobrze to się nie zapowiada. Siostra Rae jest nieco narwana i szczerze chce mnie zabić, a z mocami Raven będzie to pewnie dla niej coś banalnego. W końcu do tego była szkolona.

To naprawdę masa dokumentów, które z pewnością będę musiał przejrzeć jeszcze raz, na spokojnie. Nie mówią mi one nic o położeniu bazy Trójcy, czy o Ojcu, a jedynie o Kurze, Annie i Raven, ale i to bardzo dużo.

Postanowiłem jeszcze dokładniej przejrzeć pierwsze dokumenty o Rae. Chciałem się dowiedzieć kim byli jej biologiczni rodzice. Wiem, jak dziewczynie na tym zależy.

Udało mi się natrafić na pewien plik, który chyba był tym, czego szukałem. Pierw zobaczyłem zdjęcie pewnej kobiety. Była dosyć wysoka i bardzo blada, miała szare oczy i długie, czarne włosy. Nazywała się Louisa Hamilton i była jedną z najlepszych agentek CIA. Wysokie IQ, najlepsze wyniki w nauce, a do tego miała na swoim koncie ponad pięćdziesiąt zabitych osób. Materiał na matkę jak się patrzy. Przejechałem w dół dokumentu z nadzieją, że znajdę też dane ojca i o mało nie zleciałem z krzesła. Zdjęcie przedstawiało dobrze znanego mi mężczyznę o kwadratowej szczęce, czarnych włosach i ciemnych oczach, a także skwaszonym uśmiechu. Ale musiałem być pewien. Musiałem się upewnić, że to nie przywidzenia. Zjechałem jeszcze niżesz i przeczytałem jego nazwisko.

Leonidas Van Rook

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z transu. Mimowolnie wzdrygnąłem się i jakby obawiając się, że ktoś zaraz dowie się tego, co ja, zminimalizowałem dokument. Wziąłem głęboki wdech, starając się jakoś przyswoić do siebie informację, że biologicznym ojcem Raven był Van Rook. Dopiero po chwili zdołałem się ogarnąć.



-Proszę – pozwoliłem wejść gościowi, będąc pewnym, że jest nim albo któreś z rodziców, albo Doyle. Ale nie mogłem się bardziej mylić.



W drzwiach stała dosyć wysoka i bardzo szczupła dziewczyna. Była w moim wieku, miała śniadą karnację, zielone oczy i długie brązowe włosy splecione w warkocza. Miała na sobie granatowe jeansy z podwiniętymi nogawkami na długość łydek, fioletowy T-shirt, czarną kamizelkę, rękawiczki bez palców oraz niskie trampki. Do paska od spodni przyczepione miała fioletowe yo-yo. Wyglądała zupełnie inaczej, niż jak widziałem ją po raz ostatni. Bez chusty na głowie jej twarz przestała być taka owalna.

Dziewczyna zbliżyła się, a ja odruchowo złapałem się za pasek. Widząc to zielonooka zaśmiała się.



-Nie martw się. Wyrosłam już z tego – zapewniła mnie. Zaśmiałem się pod nosem i puściłem pasek.

-Cześć Wadi – mówiąc to podszedłem do niej i przytuliłem.

-Cześć Zak – odparła z uśmiechem – Trochę się nie widzieliśmy – przyznała.

-No, będzie już z jakiś…

-Rok – dokończyła za mnie – Cały rok – wyczułem w tych słowach nutkę żalu. Czyżby była na mnie za to zła?

-Przepraszam, że się nie odzywałem. Miałem trochę ciężki okres – przyznałem, spuszczając wzrok. 

-To nic –dziewczyna złapała mnie za rękę, a drugą dłonią chwyciła podbródek i zmusiła, bym na nią spojrzał. Kurwa, miała wielkie oczy – Wiem wszystko.

-Wszystko? – zdziwiłem się – Skąd?

-Twój tata mi powiedział. To on mnie tu zaprosił. Uznał, że teraz przyda ci się przyjaciółka.



Wcale nie. Dobrze wiedziałem, że nie to miał na myśli. Chciał mi w ten sposób wybić z głowy Raven. Ale nie mogłem tego powiedzieć Wadi. Cieszyłem się z jej przyjazdu, była w końcu moją przyjaciółką i nie chciałem, żeby ojciec zepsuł nam to spotkanie.



-Może…usiądźmy – zaproponowałem, wskazując na łóżko. Szatynka pokiwała głową i oboje usiedliśmy na nieco rozkopanej pościeli – Wybacz, zdrzemnąłem się i zapomniałem pościelić.

-To nic. Jest dobrze.

-Ten…no…zmieniłaś się. Nowy styl ubierania i nie masz chusty.

-Przeprowadziłam się – spojrzałem na nią jak na wariata – Znaczy, nie tak do końca. Dostałam się do szkoły w Waszyngtonie i teraz mieszkam tam. To internat, sam rozumiesz. Zdobędę tam lepsze wykształcenie i w ogóle – pokiwałem porozumiewawczo głową – A co do wyglądu to… Nie chciałam odstawać od innych. W dodatku tak jest mi o wiele lepiej – dodała z uśmiechem.

-Cieszy mnie to, naprawdę. To dobrze, że dostałaś się do dobrej szkoły i że jesteś tam szczęśliwa.

-I wiesz, teraz mamy do siebie bliżej, więc kiedy to wszystko się skończy, mógłbyś mnie odwiedzić – zaproponował, ruszając przy tym wachlarzem rzęs.

-Z wielką chęcią – dziewczyna nagle zbliżyła się do mnie i złapała za rękę.

-Nawet nie masz pojęcia jak mi cię brakowało – mówiła, a jej twarz była coraz bliżej mojej – Twojego dotyku… Twojego zapachu. Tych twoich zabójczych oczu… Ale najbardziej brakowało mi smaku twoich ust…



Po tych słowach Wadi chwyciła mnie za szyję, przyciągnęła do siebie i złożyła na ustach długi, namiętny pocałunek. Nie wiedziałem co mam zrobić. Chciałem się uwolnić, ale jednocześnie nie chciałem jej zranić. Czułem bijący od niej zapach lawendy. Czułem malinowy smak błyszczyka. Ten pocałunek był inny, niż te z Raven. Ale nie był lepszy.

Nie, nie był…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz