niedziela, 2 lipca 2017

Rozdział XVII - Zabić, to nie to samo, co zniszcztć


Podróż do Waszyngtonu minęła mi bardzo spokojnie. Żadnych turbulencji, czy opóźnień. Taksówką udałam się do hotelu, który okazał się jeszcze piękniejszy niż ten, w którym byłam z Doylem. Ściany pomalowane na pastelowe barwy, a podłoga wykonana z prawdziwego drewna. Uwielbiam takie kompozycje.


Pokój był bardzo duży, pomalowany na jasny fiolet. Jako, iż było późno, postanowiłam, że się prześpię. Nie przebierając się, ściągnęłam z siebie buty i padłam na łóżko, rozkoszując się przyjemną w dotyku pościelą. Zapadnięcie w sen nie zajęło mi wiele czasu, bo już po chwili oczy same zaczęły mi się zamykać.

Obudziłam się z samego rana i na wstępie zamówiłam sobie śniadanie do pokoju. Nie zdążyłam przemyć twarzy, kiedy do drzwi zapukał mężczyzna z tacą jedzenia. Wpuściłam go do środka, dałam kilka dolców napiwku i od razu zabrałam się za przyniesioną przez niego kawę. Gorący napój nieco mnie rozbudził, ale z pewnością nie wystarczająco. Dlatego zaraz po zjedzeniu gofrów napuściłam sobie wody do wanny i wzięłam długą kąpiel z bąbelkami.


Po kąpieli byłam wreszcie zdatna do życia. Jako, że było dosyć ciepło ubrałam się w krótkie spodenki, bluzkę na ramiączkach i trampki, a następnie postanowiłam wybrać się na spacer w poszukiwaniu sukienki.  Zabrałam z domu oszczędności na czarną godzinę, czyli jakieś dwieście dolarów, które spokojnie powinny starczyć na kupno jakiejś kiecki. Nie znosiłam sukienek, bo są strasznie niewygodne, w dodatku  obcisłe. Ja na przykład nie mogę w nich oddychać! Ale cóż, wybieram się na bankiet i w spodniach to mnie tam raczej nie wpuszczą.


Waszyngton różnił się od miast, które do tej pory zwiedziłam. Był miejscem słonecznym i raczej radosnym, jak Bellwood, ale krył w sobie też wiele smutku i cierpienia, jak Southlake. Widząc na ulicy bezdomnych, błagających mnie o jedzenie chciało mi się płakać. To miasto jest bogate, widać to po solidnych i nowych budynkach oraz tych wszystkich wykwintnych hotelach, sklepach, czy restauracjach. Gdyby goście „Washington Palace” postąpili podobnie jak ja i dali  bezdomnemu choć kilka dolarów, żeby starczyło mu na chleb, nie zbiednieliby od tego. Właśnie tego nie znoszę u ludzi – braku najmniejszej uwagi na czyjeś cierpienie.

Znalazłam się na ulicy, gdzie praktycznie każdy sklep był sklepem odzieżowym. Znalazłam salon z sukniami ślubnymi, ale na to się raczej u mnie nie zanosi, potem sklep z eleganckimi rzeczami, ale tam były same rzeczy dla sztywniaków. Aż chciałam wstąpić do sklepu o nazwie „RockMetalShop”, ale miałam świadomość tego, że jeżeli tam wejdę, to pieniędzy na sukienkę mi już nie starczy. Dlatego nawet nie patrząc w jego stronę szłam dalej przed siebie, aż w końcu znalazłam coś w sam raz.


Sklep był dość duży, bo aż dwupiętrowy i posiadał tak wiele różnych sukni, że aż można się było w środku zgubić. Moją uwagę przykuł jednak szyld na zewnątrz, a na nim napis „PRZECENY”. Miałam wielką nadzieje, że uda mi się znaleźć coś tutaj w dobrej cenie.


Dokładnie rozejrzałam się po obu piętrach, ale tak naprawdę to znalazłam tylko jedną suknię, która tak naprawdę mi się podobała. Miała piękny odcień jasnego fioletu, a jej tył był wyraźnie dłuższy od przodu. Nie miała ramiączek i to był jej jedyny minus, bo cóż, nie oszukując się, nie mam zbyt dużego biustu i zawsze obawiałam się, że ubrania bez ramiączek najzwyczajniej w świecie ze mnie spadną. Jednak była to jedyna rzecz w tym sklepie, która mi się podobała, a więc się na nią zdecydowałam. 


Nie chciało mi się jej przymierzać, a wiedziałam, że rozmiar będzie pasował, bo wzięłam najmniejszy jaki był, dlatego od razu skierowałam się z nią do kasy. Wysoka i nadzwyczaj szczupła kobieta o kasztanowych włosach splecionych w luźny warkocz oraz szarych oczach kasowała właśnie klientkę przede mną. Z uśmiechem na ustach spakowała dosyć ładną, błękitną suknię bez ramiączek do papierowej torby z logo sklepu i podała ją kobiecie. Pożegnała ją i zwróciła się do mnie.




-Witam, w czym mogę służyć? – w sposobie jej wymowy dało się usłyszeć nutkę zmęczenia. Pewnie ma już dość pracy w tym miejscu.

-Dzień dobry. Chciałabym wiedzieć, ile kosztuje ta sukienka – mówiąc to, podałam kobiecie ubranie.




Szatynka odnalazła na sukience metkę, zeskanowała ją, a następnie zaczęła sprawdzać coś w komputerze. Teraz dostrzegłam przypiętą do jej bluzki plakietkę z napisem „Clara”.




-Sto osiemdziesiąt dolarów już po przecenie – odrzekła, a ja odetchnęłam z ulgą. Czyli jednak szukanie sukienki nie było takie złe.

-Świetnie, w takim razie ją wezmę – sięgnęłam do kieszeni po dwa banknoty studolarowe i podałam je jej.




Clara przyjęła ode mnie pieniądze, ale nim wydała mi resztę ponownie zeskanowała kod kreskowy z metki sukni, dopiero później mogła otworzyć kasę, wsadzić do niej dwieście dolarów ode mnie i wydać mi dwadzieścia. Następnie złożyła ubranie, jak zrobiła to z poprzednim i wsadziła do torby.




-Dziękuję pięknie za zakupy – powiedziała, podając mi torbę do ręki.

-Ja również dziękuję i życzę miłego dnia.

-Ojej… Dziękuję – oparła zakłopotana – Do widzenia.

-Do widzenia – pożegnałam ją z uśmiechem na ustach i wyszłam na zewnątrz.




Czasami taki pojedynczy gest jak głupie słowa „miłego dnia” potrafią tak sprawić człowiekowi radość, że od razu chce mu się pracować. Dlatego lubię takie pojedyncze gesty. Dzięki nim możemy stwierdzić kto w jakiś nawet najmniejszy sposób stara się być dobrym człowiekiem, a kto ma po prostu innych głęboko w dupie.


Kiedy już wróciłam do hotelu, miałam bardzo dużo czasu do bankietu, dlatego układała sobie w głowie najważniejsze pytania, które powinnam zadać Pierce’owi. Mam tyko nadzieję, że przynajmniej on będzie odpowiadał na nie po dobroci. Nie mam ochoty na powtórkę tego, co działo się z Doktor Marous. Ale Pierce nie jest ani naukowcem, ani politykiem, z którymi podobno rozmawia się najciężej, za to jest kimś w rodzaju wolontariusza, darczyńcą. Jeśli rzeczywiście chce pomagać innym, to mam nadzieję, że pomorze i mi.


***


Sukienka leżała na mnie lepiej, niż mogłam się tego spodziewać. Jej długość można rzec, była idealna, tył tylko trochę opadał o ziemię, przód natomiast sięgał mi łydek. A co do biustu, to wcale nie miałam się o co martwić, bo suknia ułożyła się idealnie i nic nie musiało jej podtrzymywać. W dodatku całkiem odkryte ramiona wyglądają u mnie lepiej, niż się spodziewałam.


Wygrzebałam schowane na dnie torby czarne obcasy, które Anna kupiła mi na urodziny. Powiedziała wtedy, że w przyszłości powinny się przydać i jak nigdy miała rację. Założyłam buty na nogi i zrobiłam kilka kółek po pokoju, żeby do nich przywyknąć. Na szyję zapięłam sobie jeszcze naszyjnik z pentagramem, żeby choć w małej cześć przypominać siebie.


Włosy spięłam w koka, z przodu standardowo zostawiając grzywkę oraz dwa pojedyncze pasma włosów po bokach. Zrobiłam sobie delikatny makijaż, jedynie nałożyłam tusz na rzęsy, trochę pudru na policzka i delikatną szminkę na usta. Poprosiłam obsługę hotelową by zamówili dla mnie taksówkę i zeszłam na dół. Chodzenie na tak wysokim obcasie było dla mnie początkowo trudnością, ale szybko się przyzwyczaiłam.


Kiedy pojazd przyjechał od raz do niego wsiadłam i podałam kierowcy miejsce docelowe. Gdy zajechaliśmy zapłaciłam mu i ruszyłam w stronę czegoś, co przypominało wielki zamek, ale w rzeczywistości było posiadłością Pierce’a. Budynek miał trzy piętra i był chyba większy od domu Sobotów.


Weszłam po schodach, minęłam stojących przy drzwiach wejściowych ochroniarzy i znalazłam się środku. Moją uwagę przykuł wielki kryształowy żyrandol na samym środku pomieszczenia, a zaraz potem posrebrzane, kręcone schody po obu stronach sali balowej. Szłam przed siebie szukając mężczyzny i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nawet nie sprawdziłam jak on wygląda. Szybko jednak zrozumiałam, że nie było mi to potrzebne bo na środku pomieszczenia spora grupa ludzi z mikrofonami i kamerami, dziennikarze jednym słowem okrążyli jakiegoś młodego mężczyznę. Jakimś sposobem udało mi się między nimi przepchnąć i dotrzeć do Pierce’a. Był to rzeczywiście dosyć młodo wyglądający i przystojny mężczyzna o szczupłej sylwetce i ledwie widocznych spod eleganckiego garnituru mięśniach. Miał bujne, brązowe włosy i lekki zarost, a na nosie czerwone, całkiem zasłaniające jego oczy okulary. Jednak dopiero kiedy zauważyłam w jego dłoni laskę z namalowanym białym paskiem zrozumiałam, że on jest ślepy.


To wcale nie pogarsza mojej sytuacji. To ją jedynie polepsza. Skoro Pierce jest ślepy, to nie muszę się martwić o to, że mnie rozpozna i ucieknie.  

Lincoln odpowiedział jeszcze na pytania dziennikarzy, po czym odszedł w swoją stronę, a ja uśmiechając się w duchu ruszyłam za nim. Mężczyzna skierował się w stronę schodów, powoli po nich wszedł i przystanął na półpiętrze, jakby na kogoś czekał. Po cichu stanęłam obok niego, opierając się o srebrną poręcz.




-Dobry wieczór, Panie Pierce – powitałam mężczyznę, który w momencie odwrócił się w moją stronę i wyciągnął przed siebie rękę. Uścisnęłam ją.

-Witam, a mogę wiedzieć z kim mam przyjemność?

-Przepraszam… Nazywam się Kate Beckers – skłamałam – Jestem redaktor naczelną szkolnej gazetki i bardzo chciałabym przeprowadzić z panem wywiad.

-W takim razie zapraszam do mojego gabinetu – Pierce wskazał ręką w górę.




Oboje powoli wspinaliśmy się po stopniach schodów, potem Lincoln skręcił w jeden z korytarzy i do drugiego pokoju z lewej. Nie był on bardzo duży i raczej skromnie urządzony, ale czego się spodziewać po kimś, kto i tak nic nie widzi? Mężczyzna usiadł za biurkiem w swoim skórzanym fotelu i poprosił, bym usiadła na krześle naprzeciw, ale nie miałam takiego zamiaru.




-Pewnie nie zdaje Pan sobie z tego sprawy, ale nie jestem osobą, za którą mnie Pan uważa.

-A ty nie zdajesz sobie sprawy, że nie rozpoznałem twojego głosu, Raven - ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy – To mnie widziałaś za szybą w naszej bazie, kiedy kazaliśmy ci zniszczyć Kura. Co prawda nie mogłem cię zobaczyć, ale słyszałem twoje każde słowo i to mi wystarczyło, bym teraz rozpoznał twój głos.

-A więc pewnie wiesz, czego od ciebie chcę – ostrożnie usiadłam na krześle.

-Chcesz poznać prawdę, to zrozumiałe. Ale musisz wiedzieć, że nie jestem ani jak Ojciec, ani jak Duch. Staphanie jest…była naukowcem – poprawił się – Wierzyła, że to nauka rozwiąże problem Kura, a Ojciec się z nią zgadzał. Dlatego stworzyliśmy ciebie, broń zdolną do zniszczenia tej wszechpotężnej kryptydy. Ja natomiast byłem pewien, że by całkiem zniszczyć Kura nie wystarczy zabić nosiciela. Dlatego nakazałem Doktor Moraus udoskonalić formułę w czynnik telepatyczny.

-Co proszę?

-Jesteś telepatką, Raven. Potrafisz wejść w czyiś umysł, tylko nie miałaś pojęcia o tej zdolności bo wcześniej tego nie próbowałaś. Ale jeśli chcesz, ja mogę ci pokazać…

-Nie – zaprzeczyłam – Nie chcę. Nie mam zamiaru grzebać w twoim umyśle. Przyszłam tu, bo potrzebuję odpowiedzi. Muszę wiedzieć kim jest Ojciec i gdzie są wszystkie bazy Trójcy.

-Nikt nie ma pojęcia kim tak naprawdę jest Ojciec. Wiemy jedynie tyle, że jego poprzednik sam go wybrał jako następcę i wiemy, że bardzo trudno jest go zabić. Bo widzisz, on już żyje ponad sto lat. Szuka kogoś na swoje stanowisko to pewne, ale ma też nadzieję, że jeśli Kur zostanie zniszczony, Trójca nie będzie musiała dalej istnieć i nie będzie musiał szukać następcy.

-A bazy? – mężczyzna uśmiechnął się do mnie i palcem wskazał na swoją głowę – Nie. Nie zrobię tego, nie chcę.

-Nie rozumiesz. To jest ci bardzo potrzebne. Anna ciągle ci powtarzała, że musisz zabić Kura, ale zabić i zniszczyć to nie to samo. Zabija się nosiciela, a oboje dobrze wiemy, że tego nie zrobisz. Ale zniszczyć możesz ducha i możesz zrobić to tylko i wyłącznie wchodząc do głowy nosiciela, a do tego będzie ci potrzebna telepatia. Dlatego, jeśli naprawdę chcesz pomóc przyjacielowi, musisz się nauczyć wchodzić w czyiś umysł. Już raz tego próbowałaś, wtedy w bazie, ale nie weszłaś do jego a jedynie znalazłaś, poczułaś jego obecność. Możesz to skończyć bez rozlewu krwi. Ale musisz wejść tutaj – ponownie pokazał na swoją głowę. Cicho westchnęłam.




Skoro to było jedyne rozwiązanie, musiałam z niego skorzystać. Nachyliłam się i delikatnie złapałam za jego głowę. Skupiłam się na jego umyśle i bazach Trójcy. Nagle nastała ciemność. Nie widziałam zupełnie nic, a to mogło znaczyć, że dostałam się do środka. Skup się, Raven! Bazy, bazy! Szukałam, starałam się, ale udało mi się jedynie przedostać to rozmowy telefonicznej jego i Doktor Marous, potem do Rio, gdy dowiedział się, że ona zginęła. Skup się, skup się! Ale nie mogłam. W pewnym momencie poczułam ogromny ból, jakby coś rozrywało mnie od środka. Krzyknęłam z bólu i przerwałam połączenie.


Kiedy znów widziałam, wszystko było inne. Pierce miał w głowie wielką dziurę, spowodowaną najpewniej postrzałem. Ja na twarzy czułam coś gorącego, pewnie krew. A kiedy ciało mężczyzny bezwładnie opadło na biurko, dostrzegłam stojącą za nim z wyciągniętą bronią i poważnym wyrazem twarzy szatynkę.


Annę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz