czwartek, 20 lipca 2017

Rozdział XIX - Pojednanie


Zawsze byłam ciekawa, jak to jest umierać… Czy faktycznie widzimy światło, które ma zabrać nas do nieba? Czy ciemność, która na logikę powinna z skierować nas do piekła? Ja jestem w stanie stwierdzić, że ani jedno, ani drugie. Gdy umierasz to tak, jakbyś zasypiał w naprawdę długi sen ze świadomością, że już się z niego nie obudzisz. Ale jednak, ja się obudziłam… A dokładniej, obudziło mnie jasne światło szpitalnej lampy zawieszonej centralnie nad moją głową. Może lekarze specjalnie je tak wieszają, żeby chorym nie chciało się umierać? Kto wie…


Lampa raziła mnie w oczy, a rana w brzuchu zadana przez Ann bolała, choć nie tak bardzo, jak przed moją domniemaną śmiercią. Jasne oświetlenie zaczynało mnie powoli denerwować, więc wymacałam na ścianie za mną przełącznik i wyłączyłam lampę. Teraz jedynym źródłem światła była druga lampa, ale wisiała dostatecznie daleko, by nie razić mnie w oczy.


Pomieszczenie, którym się znajdowałam nie było duże, ale zadbane. Nowoczesny sprzęt medyczny, w dodatku zadbany, czyste ściany i podłoga. Dobrze wiedzieć, że w Waszyngtonie ludzie dbają o szpitale, jak i o swoich pacjentów.

Odwróciłam się w bok, by zlokalizować drzwi, którymi mogłabym się wydostać, ale…mój wzrok zatrzymał się czymś zupełnie innym. Na kimś zupełnie innym.


Zak siedział na krześle obok łóżka ze skrzyżowanymi na piersi rękami, jego głowa zwisała bezwładnie, a długie włosy zasłaniały przy tym część twarzy. Wyglądał tak spokojnie i bezbronnie, ale gdy tylko dłużej mu się przyjrzałam, znów widziałam, jak całuje się z tamtą dziewczyną… Mimo to, on tutaj był. Przyszedł do mnie, bo musiał się martwić. Siedział po nocach, choć mógł spokojnie wrócić do domu. I nagle…poczułam jak oczy mi się szklą, a usta zaczynają drgać. Pragnęłam go. Pragnęłam jego dotyku i jego czułości. Chciałam znów poczuć, jak jego usta całują moje. I po raz pierwszy od naszego spotkania, chciałam czuć go w sobie… W myślach błagałam, żeby mnie pieprzył, tu i teraz. A on dalej spał… I nie chciałam przerywać tej pięknej chwili.


Nagle otworzył oczy, tak znienacka, jakby ktoś poraził go prądem. Instynktownie spojrzał w moją stronę, a wtedy nasze oczy się spotkały. I zobaczyłam ten błysk, którego brakowało mi przy naszych pocałunkach, a którego zazdrościłam tamtej dziewczynie. Chłopak zbliżył się i delikatnie złapał mnie za dłoń, a potem odgarnął zbuntowane kosmyki włosów za ucho. Delikatnie się do niego uśmiechnęłam, ale on pozostawał poważny, nieugięty niczym głaz. Wtedy zobaczyłam, jak chce coś powiedzieć, ale głos odmawia mu posłuszeństwa.



-Przepraszam cię – powiedział, ledwie dosłyszalnie – Tak strasznie cię przepraszam… Nie powinienem cię zostawiać, nie w takiej chwili – jego głos zaczął drżeć – I masz prawo mnie nienawidzić za to, co ci zrobiłem… Masz całkowite prawo by już nigdy się do mnie nie odezwać i już nigdy na mnie nie spojrzeć… - po jego policzkach zaczęły spływać łzy – I kiedy już będzie po wszystkim, możesz odejść i zostawić mnie samego, ale… Ale proszę, nie rób tego, bo… Bo bez ciebie sobie nie poradzę… Bez ciebie, moje życie nie będzie miało sensu…



Teraz już ciało chłopaka całe drżało, a łzy wypływały siurkiem z jego oczu, przez co i ja zaczęłam płakać. Zak delikatnie położył swoją głowę na moim łóżku, żeby w jakikolwiek sposób zagłuszyć płacz. Był tak blisko, że już prawie mogłam go poczuć…

Powoli i delikatnie pogłaskałam go po głowie, starając się w jakikolwiek sposób uspokoić. Umiem rozpoznać kłamstwo. I to, co on właśnie mi powiedział, było najszczerszą prawdą jaką w życiu słyszałam.



-Zak… - szepnęłam mu do ucha – Wybaczam ci…



Na te słowa chłopak podniósł się i spojrzał prosto na mnie. Wytarłam z jego twarzy łzy, a potem pociągnęłam go do siebie, jeszcze bliżej i złożyłam na ustach długi i namiętny pocałunek.



-Kocham cię – powiedział między pocałunkami.

-Ja ciebie też – odparłam, w duchu się uśmiechając. Pamiętałam jednak, że nie możemy zmarnować więcej czasu, dlatego przerwałam pocałunek – Ile spałam?

-Dwa, cholernie długie dni – przeklęłam pod nosem.

-Musimy stąd wyjść. Nie ma czasu do stracenia.

-Zgadzam się z tobą, ale na pewno nie wypiszą cię tak szybko ze szpitala – uśmiechnęłam się do niego chytrze.

-A czy ktoś mówił o wypisywaniu? Gdzie masz sterowiec?

-Nad szpitalem.

-No to wracaj na niego. Będę czekać przy oknie.



Zak uśmiechnął się do mnie, po czym spokojnym krokiem, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, opuścił pomieszczenie. Ja powoli, uważając na ranę w brzuchu wstałam z łóżka i zorientowałam się, że mam na sobie tą taką dziwną papierową sukienkę, jak we filmach. Dziwnie się czułam z gołym tyłkiem, ale na razie musiałam tak wytrzymać. Podeszłam do okna i choć było zamknięte, to udało mi się je otworzyć siłą woli. W tej samej chwili przede mną pojawiła się lina. Chwyciłam się jej i nawet nie musiałam się wspinać, bo w momencie coś pociągnęło mnie w górę i znalazłam się na sterowcu. Zak czekał na mnie, a potem oboje przeszliśmy na mostek. Dziwiło mnie to, że nikogo tam nie zastaliśmy.



-A gdzie reszta? – spytałam i zobaczyłam, że chłopak w momencie się spiął – Zak?

-Powiedzmy, że…mieliśmy nieproszonego gościa.

-Kogo? – zapytałam dużo ostrzej.

-Anna wtargnęła do domu i podłożyła ładunki wybuchowe. Wywabiła mnie na zewnątrz i je zdetonowała.

-Ale oni…

-Żyją. Udało mi się ich wydostać i przewieźć do naszej przyjaciółki, Mirandy. Ona się teraz nimi zajmuje. Ale Ann jest pewna, że jej misja zakończyła się sukcesem i niech tak pozostanie.

-Ma się rozumieć.

-Masz pomysł gdzie lecieć? – zapytał, siadając za sterami.

-Najpierw hotel „Washington Palace”, zostawiłam tam kilka rzeczy. Znaczy, jak ich jeszcze nie wyrzucili.

-Dobra, skoczę po nie.

-Potem musimy jakoś znaleźć Annę – dodałam, siadając na fotelu obok – Kiedy walczyłyśmy w posiadłości Pierce’a…

-Czyli to ona go zabiła? – przerwał mi, ale przejęłam się tym jakoś bardzo i skinęłam twierdząco głową – Dlaczego?

-Lincoln powiedział mi, że jestem telekinetyczką i potrafię zajrzeć w czyiś umysł.  Podobno dzięki tej zdolności byłabym w stanie zniszczyć ducha Kura bez zabijania nosiciela, ale nie jestem pewna, czy byłabym w stanie do tego stopnia opanować tę moc. A wracając, Pierce zaproponował, żebym weszła do jego głowy i sama wydobyła informacje na temat baz Trójcy. Anna to widziała no i uznała go za zdrajcę. Potem walczyłyśmy i Ann powiedziała mi coś bardzo dziwnego. Powiedziała, że zanim Doktor Marous zginęła, stworzyła dla niej coś, co pozwoli jej być taka, jak ja. Wiesz o co mogło jej chodzić.

-A i owszem. Udało mi się rozszyfrować zabezpieczenia na pamięci, którą zwinąłem Pani Doktor po śmierci. Okazało się, że kiedy byłaś w ich bazie nieprzytomna, pobrali od ciebie krew i Marous stworzyła z niej udoskonaloną formułę, która powinna dać Annie twoje moce.

-Świetnie – skomentowałam – A, że mojej siostrzyczce jakoś nie bardzo zależy na twoim życiu, nie będzie jej obchodziło, czy zabijając Kura zabije i ciebie.

-Wiesz, może gdybyś ty pierwsza go zniszczyła to… - spojrzałam na chłopaka z niedowierzaniem.

-Nie. Nie ma takiej mowy! Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi dostać się do głowy Pierce’a, a potem jak nie wiadomo jak znalazłam się w głowie Anny. Nie byłabym w stanie zabić Kura, nie zabijając ciebie. Nie panuję nad tą mocą, zrozum…

-Rozumiem i szanuję twoją decyzję. To tu? – spytał, a przed nami pojawił się budynek hotelowy.

-Tak – już chciałam iść po torbę, kiedy Zak mnie zatrzymał.

-Ja pójdę. Ty nie powinnaś się przemęczać. Który pokój?

-Sto osiem, piąte piętro – chłopak pokiwał porozumiewawczo głową, a następnie zniknął za drzwiami.



Wrócił kilka minut później, w rękach trzymają moją torbę. Podał mi ją, a ja nawet nie czekając ani chwili dłużej poszłam się przebrać. Skorzystałam z jednego z wolnych pokoi, wyciągnęłam kilka ubrań, a następnie je założyłam. Zdecydowałam się na obcisłe leginsy w galaktykę, do tego krótka, odsłaniająca mi brzuch, fioletowa koszulka a na nogi czarne buty na grubej podeszwie. Na ręce założyłam rząd czarnych, gumowych bransoletek.


Podeszłam do lustra i przejrzałam się. Bluzka ukazywała moją bliznę, po ranie zadanej przez Ann, ale nie chciałam jej ukrywać. Będzie mi przypominać, że nie jestem nieśmiertelna. Wyciągnęłam z torby jeszcze tusz do rzęs i pokryłam nim rzęsy. Spróbowałam też zrobić sobie jaką fryzurę, ale moje włosy już sięgały mi łopatek i były zwyczajnie za długie. Niektórzy ludzie narzekają, że włosy rosną im  za wolno, a ja narzekam, bo mi rosną za szybko. Dlatego też dokładnie je rozczesałam, wyjęłam z torby nożyczki i obcięłam je tak, że teraz ledwie sięgały mi ramion.  


Wróciłam na mostek, a Zak udał, że mnie nie poznał. Zaśmiałam się pod nosem na jego „wytrzeszone” oczy i zajęłam miejsce na fotelu obok.



-A więc jednak je ścięłaś – stwierdził.

-Odrosną mi szybciej, niż się obejrzę.

-Pewnie tak. Mam coś dla ciebie – mówiąc do wyciągnął z kieszeni spodni mój wisiorek z pentagramem i podał mi go – Chcieli go wyrzucić bo był cały we krwi, ale zwinąłem im go i wyczyściłem.

-To jest… - nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa – Dziękuję. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – mówiąc to, zawiesiłam sobie wisior na szyi.

-Nie ma sprawy - nagle chłopak spoważniał – Raven, musze ci o czymś powiedzieć – zmarszczyłam brwi ze zdziwienia – Na pendrive Doktor Marous nie było tylko informacji o Ann, ale także i o tobie.

-Co…

-Cały opis tego, jak cię stworzyli, jak potem ojciec Anny cię zabrał, jak cię znaleźli… Ale była tam też informacja…o twoich rodzicach – otworzyłam szerzej oczy i wzięłam głęboki wdech, jakby samo słowo „rodzice” miało zaraz wywołać u mnie zawał serca – Musisz wiedzieć, że twój ojciec nazywał się Leonidas Van Rook i był przyjacielem rodziny.

-Był? – dopytałam, choć dobrze wiedziałam, co miał na myśli – Czas przeszły?

-Zginął cztery lata temu, ratując moją mamę – przygryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać.



Nie znałam go. Nie miałam pojęcia kim był, co robił, jak wyglądał i czy jeśli poznałby prawdę, to czy by mnie pokochał. Ale mimo to wiadomość o jego śmierci uderzyła we mnie jak armata i doszczętnie zniszczyła wszelkie nadzieje na to, że kiedyś będę mogła mieć normalną rodzinę. Choć go nie znałam, to choć przez chwilę mogłam się poczuć jak normalna dziewczyna, która ma prawdziwego ojca…


Poczułam jak Zak położył mi rękę na ramieniu, a gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się pocieszająco.



-Ale mam też dobre wieści. Twoja matka nazywa się Louisa Hamilton i jest jedną z najlepszych agentek CIA. Obecnie mieszka na Florydzie, najpewniej porzuciła pracę i chce zacząć wszystko od nowa. Kto wie, może wiadomość, że ma córkę całkiem przesądzi o jej życiu.



Mam matkę. Moja matka żyje i pewnie nie ma pojęcia o moim istnieniu. Mieszka na Florydzie nieświadoma, jak świadomość jej istnienia dodała mi sił i chęci walki.



-Może powinniśmy złożyć jej wizytę – zaproponował Zak.

-Może… Ale kiedy już będzie po wszystkim. Teraz musimy znaleźć Ann, zanim będzie za późno.

-Świetnie, tylko nie mam bladego pojęcia gdzie jej szukać, a więc zdaję się na twój błyskotliwy umysł i czekam na jakąś sugestię – pomyślałam chwilę kto mógłby wiedzieć gdzie jest Anna, aż nagle mnie olśniło.

-Mam pewien pomysł, ale raczej ci się nie spodoba…




Narracja trzecio osobowa


-Czy zadanie zostało wykonane? – zapytał starszy mężczyzna, znajdujący się za przyciemnianą szybą.

-Owszem, mój Panie – zielonooka szatynka zrobiła krok w przód – Sobotowie są już tylko wspomnieniem.

-Podobnie, jak Syn – Anna przewróciła oczami dość dyskretnie, by Ojciec tego nie zauważył.

-Zdradził nas. Chciał zdradzić Raven lokalizacje naszych baz.

-Nie możesz tego wiedzieć, skoro nie dałaś mu szansy na wyjaśnienie.

-Chyba nie wezwałeś mnie tutaj, by dać mi naganę? – zapytała, nieco zbyt śmiało.

-Zważaj na ton, moje dziecko. To, że i Duch i Syn nie żyją wcale nie znaczy, że ty zajmiesz miejsce któregoś z nich. 

-Nawet mi na tym nie zależy – zrobiła kolejny krok w przód – Pragnę tylko być tak silna jak Raven. Chcę, abyś podał mi ulepszone dzieło Doktor Moraus.

-Nadal jest w fazie testów. Nie wiemy jak zareaguje na nie twój organizm.

-Z całym szacunkiem Ojcze, ale nie mamy czasu na zastanawianie się, jak on zadziała. Raven jest ranna, nie zdoła obronić chłopaka. On natomiast jest z pewnością załamany po stracie rodziców, może nawet nie będzie się opierał. W dodatku Argost powiedział, że Kur się niecierpliwi. Kiedy młody Sobota śpi, duch Kura przejmuje nad nim kontrolę i kontaktuje się z kryptydami na całym świecie, nawołując ich do walki. Nie zostało nam wiele czasu – dziewczyna zrobiła jeszcze jeden krok i teraz stała tuż przed oddzielającą ją od mężczyzny szybą – Chłopak nie ma pojęcia, ale już dawno nie kontroluje Kura. Jeśli teraz nie zadziałamy, rozpęta się wojna, której tak łatwo nie wygramy. Ja jestem w stanie ją zakończyć, zanim się rozpocznie. Pytanie brzmi, czy mi na to pozwolisz…

-Niech i tak się stanie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz