piątek, 7 lipca 2017

Rozdział XVIII - Powód, dla którego warto żyć

-Dlaczego to zrobiłaś?! – krzyknęłam na nią, nie zwracając uwagi na to, że ból, jego ból, wciąż rozsadzał mi czaszkę – Przecież to był twój przełożony, czyż nie?
-Owszem, ale z tego, co widziałam i słyszałam, zdradził Trójcę i przestał być Synem – mówiła chowając broń do kabury przy pasie – Nawet nie wiesz jak łatwo było was podsłuchać.
-Skąd wiedziałaś, że tu będę?
-Pomyśl trochę – dziewczyna zaczęła iść w moją stronę – Użyłaś konta ojca żeby kupić bilet do Waszyngtonu. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że przyleciałaś się z nim spotkać. Wiedzieliśmy, że tu będziesz i Pierce miał na mnie czekać, ale najwyraźniej znudziło mu się dowodzenie Trójcą. Powiedz, zdradził ci coś więcej niż to o mocach telepatycznych, bo na ten fragment zdążyłam? – zapytała, stanowczo zbyt pewna siebie.
-A niby dlaczego miałabym ci powiedzieć, co?
-Bo ja wiem, może dlatego, że inaczej cię zabiję? – zaśmiałam się pod nosem.

-Oboje wiemy, że nie możesz tego zrobić.
-A chcesz się założyć? – widziałam, jak dziewczyna sięga po coś przyczepionego do pasa, ale nie po pistolet – Zanim Doktor Marous zginęła, stworzyła dla mnie coś, co pozwoli mi być taka, jak ty. Trójca już nie będzie musiała użerać się z małolatą, która nie jest świadoma swojej potęgi, a w dodatku jest samolubna!
-Czyli niechęć do zabicia przyjaciela nazywasz samolubstwem?
-A masz na to inną nazwę? – zacisnęłam pięści, by nie wywalić jej przez okno, choć powinnam.
-Przed śmiercią ojciec poprosił mnie, bym nie miała ci za złe twoich złych czynów. Ale nie potrafię. Zadałaś mi zbyt głęboką ranę.
-To ciekawa jestem co powiesz na tą!

Po tych słowach dziewczyna chwyciła za tajemnicze urządzenie, nacisnęła na nim przycisk, a ono zmieniło się w miecz, którym próbowała przebić mój brzuch. Szybko zrobiłam przed sobą pole, ale Anna atakowała dalej, bardzo szybko i ciężko było mi za nią nadążać. W dodatku ta głupia kiecka strasznie mi przeszkadzała. Nagle poczułam pieczenie na lewym ramieniu, a zaraz potem spływającą po nim, ciepłą krew. Anna uśmiechnęła się wrednie, a ja miałam już jej serdecznie dość.

Stworzyłam nad sobą kopułę, którą zablokowałam jej ataki, a potem sprawiłam, że kopuła powiększyła się do tego stopnia, że pchnęła dziewczynę na ścianę. Anna uderzyła głową o jedyny obraz w pomieszczeniu i z hukiem upadła na ziemię. Siłą woli ucięłam suknię do tego stopnia, że i przód i tył sięgały mi do kolan. Na szybko zdjęłam szpilki i nim Anna zdołała się podnieść, już przy niej byłam. Walnęłam ją z pięści prosto w twarz, potem chciałam kopnąć w brzuch, ale zręcznie chwyciła moją nogę i odepchnęła. Musiałam szybko złapać równowagę, bo szatynka zdołała podnieść miecz i znów pędziła w moją stronę. Byłam na nią taka wściekła, że nim się zorientowałam, co dokładnie zrobiłam, Anna z hukiem wyleciała przez okno.

Coś w mojej głowie podpowiadało mi, żeby po prostu odejść. „Chciała cię zabić” – mówił tajemniczy głos. Jednak coś innego wyraźnie mówiło „To nadal twoja siostra”. I musiałam akurat posłuchać tego drugiego.

Biegiem rzuciłam się do okna i w ostatniej chwili złapałam dziewczynę, która jeszcze przed sekundą nadziałaby się na ostry płot. Pech chciał, że akurat złapałam ją ranną ręką, przez co ból stawał się nie do wytrzymania. Szybko wspomogłam się drugą ręką i wciągnęłam ją do środka. Oddychałam głośnio, starając się uspokoić, aż nagle poczułam ostry ból w brzuchu.

Cofnęłam się o kilka kroków, a przed oczami pojawiły się ciemne plamy. Nie mogąc złapać równowagi upadłam na ziemię i ręką po omacku szukałam źródła bólu. I znalazłam je. W brzuch miałam wbity spory odłamek szkła. Zacisnęłam zęby i szybko wyjęłam go sobie, kalecząc przy tym ręce. Wydałam z siebie okrzyk bólu, a potem usłyszałam głośny śmiech dziewczyny.

-Widzisz? Właśnie tym się różnimy – jej but spotkał się z moim podbródkiem. Już całkiem przewróciłam się na ziemię – Ja mam gdzieś twoje życie i gdybym tylko mogła, zabiłabym cię już dawno. Ty natomiast wciąż widzisz we mnie przyjaciółkę, którą nigdy nie byłam. Ty wciąż widziałaś w Tomie ojca, nawet po tym jak kazał nam ćwiczyć po nocach, choć byłyśmy tak zmęczone, że oczy same się nam zamykały. To ty płakałaś, kiedy dusił się własną krwią! – poczułam, jak jej pięść uderza w moją twarz – Latami musiałam znosić myśl, że jestem od ciebie gorsza. I wiesz co? Mam już tego serdecznie dość!
-I kurwa vice versa!

Wtedy stało się coś, czego byłam pewna, że nawet ni kontroluję. Udało mi się dostać do jej chorego umysłu. Widziałam wszystkie treningi, dzień w którym zmieniła kolor włosów, by nie wyglądać na bezbronną, dzień kiedy Trójca po nią przyszła i kiedy po raz pierwszy zobaczyła moje moce. Ale widziałam też coś, czego ona nie miała prawa pamiętać, a jednak pamiętała. Chwile, gdy była mała, miała zaledwie pół roku, a oni robili na niej eksperymenty. Wsadzali ją w jakieś dziwne maszyny, razili elektrowstrząsami. Czułam jej ból… I wiem, że ona też go czuła, bo kiedy opuściłam jej umysł, Anna leżała na ziemi i wiła się z bólu, a po jej policzkach spływały łzy.

W tej samej chwili moje poglądy na jej temat drastycznie się zmieniły. Zrozumiałam, że ona pamięta wszystko, cały swój ból. Zrozumiałam, że od zawsze powtarzano jej, że jest tą gorszą wersją, nieudaną, uszkodzoną i dotarło do mnie, jak te słowa musiały ją ranić. Wreszcie zrozumiałam skąd wzięła się cała jej złość i nienawiść do mnie. I wreszcie pojęłam, że ona nadal cierpi, 
a ja nie potrafiłam tego nawet dostrzec…

Nagle dziewczyna po prostu podniosła się, nadal trzymając za głowę, nadal ze łzami w oczach i wybiegła z pomieszczenia. Ja jakimś cudem przeszłam do pozycji siedzącej, ale rana w brzuchu nie pozwalała mi na nic więcej. Byłam naprawdę bardzo zmęczona i tak strasznie chciałam iść spać, tak po prostu. Ale wiedziałam, że nie mogę się poddać, nie teraz.

Siłą woli przycisnęłam odcięty fragment sukni do rany i spróbowałam ją w ten sposób zatamować. Wiedziałam jednak, że bez czyjejś  pomocy nie wyjdę z tego cało. Najgorsze było jednak to, że nie miałam nawet się do kogo odezwać.

Zaczęłam czołgać się do drzwi, byle tylko wydostać się na zewnątrz. Nie udało mi się dosięgnąć klamki, a więc otworzyłam je siłą woli i upadłam na korytarz. Nie miałam już siły się podnieść, a więc ledwie żywa leżałam na ziemi, a wokół mnie tworzyła się kałuża krwi. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, były eleganckie, męskie buty i czyiś głos „Niech ktoś wezwie karetkę!”.

Narracja trzecioosobowa

Ból wspomnień jakie uderzyły w Annę niczym huragan nie pozwalał jej racjonalnie myśleć. Była wściekła, ale jednocześnie zdeterminowana by skrzywdzić przybraną siostrę w ten sposób, który zaboli ją najbardziej. Nie wróciła do bazy Trójcy, jak powinna by poinformować Ojca o śmierci Syna, lecz udała się do domu Sobotów. Chciała jednocześnie wykonać misję i zemścić się na Raven. Już od kilku tygodni badała zabezpieczenia domu, więc wiedziała jak ma się niezauważona dostać do środka. Jej siostra jedynie uprościła sprawę, bo jak zdążył poinformować Ann wywiad Trójcy, Raven zniszczyła wszystkie szyby w posiadłości Sobotów, tym samym umożliwiając jej wejście do środka.

Szatynka wylądowała przed bramą i jak szybko zrozumiała i ona uległa „awarii”, a mianowicie została wygięta w taki sposób, że dziewczyna mogła spokojnie przejść przez szparę. Tak dostała się na teren Sobotów. Kiedy już była przy ich domu, wyciągnęła schowaną w torbie wciągarkę lin, wycelowała w jeden z korytarzy, w którym już nie było okien i wystrzeliła. Hak wbił się w ścianę, a sekundę później Anna była w środku.

Jako iż była już noc, dziewczyna miała pewność, że zastanie rodzinę śpiącą i tak też było. Wolała jednak nie ryzykować i najciszej jak mogła rozstawiała ładunki wybuchowe. Kiedy już skończyła, skierowała się prosto do pokoju Kura. Wolała się upewnić, że i on zginie. Choć Trójca tego nie chciała. Anna wiedziała, że zabijając chłopaka, zabije tylko nosiciela, a nie ducha Kura. Mimo to bardzo zależało jej na tym by zadać Raven ostateczny cios, który całkiem ją dobije.

Szatynka weszła do środka z mieczem w dłoni i w duchu dziękowała, że Zak nie ma przy sobie jego „zwierzaków”. Podeszła do jego łóżka i już miała zadać ostateczny cios kiedy…zawahała się. Nie chciała znów podpaść Trójcy. Kolejny błąd i mogłaby stracić życie. Dlatego nie mogła zabić chłopaka. Co więcej, musiała go stąd wyprowadzić. Schowała miecz, a wyciągnęła pistolet i przystawiła go mu do głowy. Kiedy odbezpieczała broń, wydała ona charakterystyczny dźwięk, przez co oczy chłopaka w momencie się otworzyły.

Anna cofnęła się o kilka kroków, a kiedy nastolatek zerwał się z łóżka, ruszyła biegiem do ucieczki. Przebiegła przez korytarz i modliła się, by Kur nie zauważył jednego z ładunków. Całe szczęście on nawet nie zwrócił na niego uwagi, by zbyt zajęty ściganą. „Idiota”, pomyślała szatynka i uśmiechnęła się w myślach. Wyskoczyła przez to okno, którym dostała się do środka, kilkukrotnie przeturlała i w końcu pobiegła dalej. Chłopak deptał jej po piętach, ale ona już i tak wiedziała, że wygrała.

Kiedy wydostała się za ogrodzenie, poczuła jak Zak pada na nią i oboje lądują na ziemi. Dziewczyna jednak bez problemu odpycha go od siebie nogami i podnosi się.

-Poddaj się – rozkazuje nastolatek – Cokolwiek chciałaś zrobić, nie uda ci się to.
-Jesteś głupi, jeśli tak ci się zdaje – mówiąc to dziewczyna wyjęła schowany w kurtce detonator – Mi już się udało.

Ann nacisnęła przycisk i sekundę później cały dom stanął w ogniu, a siła wybuchu pchnęła i ją i Zaka. Szatynce dzwoniło w uszach, ale była zbyt zadowolona, by się tym przejąć. Natomiast Kur nawet nie zwracał już na nią uwagi, tylko pędem ruszył na ratunek rodzinie. Zielonooka zaczęła śmiać się zwycięsko i z zadowoleniem oglądać, jak Sobotownie zamieniają się w proch…

Oczami Zaka

-To nie twoja wina – pokiwałem przecząco głową – Nic nie mogłeś zrobić.
-Nie… Mylisz się… Wywabiła mnie na zewnątrz… Mogłem się domyślić… - blondwłosa kobieta położyła dłoń na moim ramieniu.
-Nie, to nie prawda – mówiła spokojnym głosem, ale byłem w stanie usłyszeć w nim nutkę żalu – I nie możesz się o to obwiniać, bo nie tego chcieliby twoi rodzice – podniosłem na nią wzrok.

Kobieta była średniego wzrostu, bardzo szczupła, co dodatkowo podkreślał jej niebieski, obcisły kombinezon. Jej rude włosy spięte były w kok, z którego uciekło kilka kosmyków, a błękitne oczy nawet na chwilę się ode mnie nie odwróciły.

-Uratowałeś ich, Zak. Rozumiesz to? Gdyby nie ty, oni już by nie żyli!
-Nie! – podniosłem głos i strąciłem jej rękę z mojego ramienia – Gdyby nie ja nic by im się nie stało! To wszystko moja wina, moja! Gdyby nie ja, nie byli by teraz w stanie krytycznym, z poparzeniami czwartego stopnia i podłączeni do kroplówek, z niewielką szansą, że w ogóle się obudzą! To wszystko…to wszystko moja wina… - zmęczony tym wszystkim oparłem się o ścianę i powoli zjechałem na podłogę.

Cudem udało mi się zabrać rodzinę z płonącego domu, załadować ich na sterowiec i przylecieć tutaj. Wciąż miałem na sobie piżamę, czyli spodnie dresowe i szarą koszulkę, a moje stopy były gołe i poranione od gałęzi, na których stawałem w gonitwie za Anną. Choć nie widziałem mojej twarzy byłem pewien, że oczy mam czerwone od łez. Tak mi się wydaje, choć nawet nie jestem pewien, czy płakałem. Ostatnie kilka godzin jest dla mnie niczym zaklęta księga, napisana w jakimś nieznanym mi języku, którą w dodatku muszę czytać z przepaską na oczach. Wszystko widzę, jak przez mgłę i już sam nie wiem, co tak naprawdę się stało.

Nagle poczułem, jak Miranda siada obok mnie, a nasze ramiona się stykają. Potem chwyta za moją dłoń obiema rękami i nie puszcza. Pamiętam, że tak kiedyś robiła mama, gdy byłem mały. Dzień w dzień, kiedy szedłem spać siadała na łóżku i brała do rąk moją dłoń i siedzieliśmy tak przez kilka minut. Potem mówiła, że choćby działo się coś strasznego, choćby cały świat się walił, to ona zawsze będzie przy mnie i będzie mnie chronić tak, jak teraz jej dłonie chronią moja rękę. Ciekaw jestem, czy mama nauczyła się tego gestu od Mirandy, czy raczej na odwrót.

Tak, raczej na odwrót.  

-Dlaczego sądzisz, że to twoja wina? – zapytała nagle, wciąż trzymając moją dłoń – Dlaczego ta Anna wywabiła cię na zewnątrz? Czemu nie chciała cię zabić?

Przez moment zastanawiam się, czy powinienem jej mówić. Bądź co bądź, kiedy sześć lat temu okazało się, że jestem Kurem, to Miranda oraz sekretni naukowcy chcieli wsadzić mnie do komory kriogenicznej, zamrozić mnie. Po chwili jednak dochodzę do wniosku, że może będzie nawet lepiej, jeśli resztę życia spędzę w lodzie…

-Bo nie mogłem zginąć w ten sposób. Ona oraz ci, dla których pracuje, czyli Trójca chcą, żeby zabiła mnie… - urywam – Stworzona przez nich osoba, ich broń. Ona jedyna zabijając mnie, tym samym zdoła raz na zawsze zniszczyć Kura – źrenice kobiety rozszerzają się na sam dźwięk słowa „Kur” – Dlatego widzisz, to jest moja wina i nie próbuj wmówić mi, że to nieprawda. Kur wrócił i obawiam się, że już wkrótce może przejąć nade mną kontrolę. Dlatego ty musisz mi obiecać, że jeśli sprawy wymkną się spod kontroli, ty i Sekretni Naukowcy zrobicie to, co powinienem był pozwolić zrobić wam sześć lat temu.
-Zak, nie…
-To jedyny sposób. Nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek przeze mnie ucierpiał… - nagle Miranda puściła moją rękę, podniosła się rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie.
-Nie. Nie zrobię tego. A wiesz czemu? Bo gdybym to zrobiła, to twoi rodzice nigdy by mi nie wybaczyli, ja nigdy bym sobie nie wybaczyła.
-Miranda…
-Nie skończyłam! Myślisz, że tego by chcieli? Żebyś tak po prostu się poddał? Nie! Rozumiesz?! Nie możesz się poddać. Nie teraz, kiedy stawka jest tak wysoka! Musisz walczyć dla nich i się poddawać!
–Wszystko co na nich miałem, co o nich wiedziałem, spłonęło! Całe dane, dzięki którym może zdołałbym ich jakoś pokonać, przepadły! A jedyna osoba, która byłaby w stanie mi pomóc, mnie nienawidzi, zresztą wcale się jej nie dziwię! Po tym, co zrobiłem, ja sam siebie nienawidzę! – ze zdenerwowania chwyciłem się za głowę i przygryzłem wargę, żeby się nie rozpłakać, ale mimo to prawie w tej samej chwili czuję na policzku kroplę łzy – Bez niej… Bez niej sobie nie poradzę…Była dla mnie powodem, dla którego chciałem walczyć, dla którego chciałem żyć. A teraz jej nie ma. I już…już nie mam sił…

Nagle usłyszałem dziwne piknięcie, a wielki ekran po drugiej tronie pomieszczenia włączył sam z siebie. Miranda podbiegła bliżej, a ja za nią. Dostrzegłem, że to telewizja i jakieś wiadomości. Doktor Grey zwiększyła głośność.

-O co chodzi? –zapytałem.
-Po tym jak powiedziałeś mi o Trójcy i o Doktor Moraus i Lincolnie Pierce’ie włączyłam program , który wyszukuje o nich najnowsze informację. I coś najwyraźniej znalazł – spojrzałem na ekran. Jakaś niska kobieta ubrana w białą koszulę i ciemną marynarkę, najpewniej prezenterka opowiadało o jakimś incydencie w Waszyngtonie.
-Policja wciąż nie wie kto jest odpowiedzialny za morderstwo, pewne jest jednak to, że ofiara to Lincol Pierce, znany darczyńca oraz właściciel domu, w którym doszło do zamachu. Z tego, co nam wiadomo, nie posiada żadnych ran oprócz dziury w głowie spowodowanej najpewniej strzałem z pistoletu – Pierce…nie żyje? Ale kto mógłby go zabić? Chyba, że… Nie, Raven by się do tego nie posunęła – Wiemy także, że przed drzwiami do gabinetu ofiary znaleziona została ranna, nastoletnia dziewczyna – poczułem ścisk w żołądku – Nie znamy jej tożsamości, wiemy jednak, że była poważnie ranna w brzuch i obecnie znajduje się w szpitalu.
-Czekaj, mam kolejny kanał – Miranda przełączyła program. Obraz zmienił się i tym razem nie zobaczyłem już prezenterki, lecz jakiś wielki dom, a przed nim radiowozy i karetka.
-Nikt nie widział zabójcy, ani nie słyszał strzałów – mówił męski głos – Nadal nie wiemy kim jest ranna nastolatka. Udało się nam jednak dowiedzieć od świadka, który wezwał pogotowie, że jest to dziewczyna około szesnastu lat o ciemnych włosach oraz fioletowych oczach.

Bezsilnie upadłem na ziemię, a wszystko wokół mnie przewróciło się do góry nogami. Nie powinienem tak łatwo się poddawać, powinienem był szukać jej do skutku! Ale ja jak zawsze dałem za wygraną, a teraz… A teraz ona może umrzeć!

Nie, tym razem jej nie zostawię. Tym razem muszę być przy niej, kiedy się obudzi.

-I co? – spytała Miranda - Masz już powód, dla którego warto walczyć? – na jej słowa podniosłem się z ziemi, otarłem łzy i przybrałem zdeterminowany wyraz twarzy.

-Mam. I jest ważniejszy niż kiedykolwiek… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz